To będzie moja osobista analiza, oparta na 18 letnim doświadczeniu prowadzenia mojej jednoosobowej działalności gospodarczej. Może mieć ona pewien uniwersalny wydźwięk, ale zakładam, że każda przedsiębiorczyni i każdy przedsiębiorca, nawet z tej samej branży, może mieć nieco inaczej.
Skłamałabym, gdybym twierdziła, że cały ten czas pracy jako freelancerka to cud, miód i orzeszki. Daleka jestem od lukrowania, zresztą każdy kto prowadzi firmę – niezależnie od jej wielkości i struktury – wie, że bywa różnie.
Prosty podział na wady i zalety jest raczej umowny. Skala szarości ma tu dużą rozpiętość. Tym bardziej, że to co jest wadą teraz, z czasem może przestać nią być. Ale w toku tych 18 lat są obszary, które ewidentnie sprawiają mi trudność, czy też bywają obciążeniem, albo (jak teraz lubimy mówić) są wyzwaniem. Są też takie cechy freelancerskiego życia, które cenię nad wyraz.
Postawię zatem akcenty na plus tam gdzie mi dobrze i na minus tam, gdzie mi gorzej.
WADY
Samotność soloprzedsiębiorcy.
Pracuję z ludźmi, ale są to kontakty oparte o wykonanie konkretnego zadania, jakim jest sesja zdjęciowa. Mówiąc o samotności mam raczej na myśli pracę nad planowaniem i strategią działalności, tym wszystkim co jest pod powierzchnią. Beze mnie nic się nie zadzieje.
Bywają takie momenty, w których świadomość że wszystko jest na moich barkach przygniata. To jest czas, w którym dominuje zmęczenie czy nawet wypalenie. Bywało bardzo kryzysowo. Trudno było ruszyć do przodu, znaleźć rozwiązanie, zmobilizować się. Skąd czerpać, kiedy skończą się zasoby – sił, energii, wiedzy?
Jest kilka sposobów. Korzystam z nich. Czerpię wiedzę z podcastów, książek czy wykładów. Można umówić się na konsultację z doradcą biznesowym i popracować nad tym co nie działa. Jest też super forma zwana mastermind, gdzie w małej grupie zaprzyjaźnionych przedsiębiorców, można pracować nad rozwojem swojej firmy. Albo skorzystać z przeróżnych organizacji networkingowych, by móc uczestniczyć w spotkaniach dla firm.
(o tym gdzie idę, czego słucham, co czytam, by znaleźć wsparcie napiszę w osobnym tekście).
Są więc rozwiązania, by tej samotności zapobiec. Ale pewnie najcenniejsze są głębokie relacje, wręcz przyjacielskie, oparte na podobnych doświadczeniach biznesowych. Mieć takiego kogoś obok jest bezcenne.
Brak przewidywalności zleceń.
Przekonałam się, że takie zjawisko jak „stały klient” jest niezwykle rzadkie. Oczywiście, bywa że pracuję z firmami przez dłuższy czas, ale nie jest to gwarantem ani częstotliwości współpracy, ani tego że mam ją pewną na lata.
Zacznę od częstotliwości zleceń. Kiedy pracowałam głównie reportażowo, obsługiwałam firmy, które częściej lub rzadziej organizowały lub brały udział w różnych wydarzeniach – konferencjach, spotkaniach, targach. Bywało, że obsługiwałam daną firmę nawet kilka razy w miesiącu. Taki rytm powoduje, że w jakimś stopniu można przewidzieć co się będzie działo w zbliżających się tygodniach.
W fotografii portretowej ten rytm jest inny, dużo rzadszy. Są firmy, dla których robię portrety nowych członków zespołu, ale to raczej kwestia kwartału, kilku miesięcy, no i wymiar zlecenia jest raczej mniejszy niż większy.
A zrobienie zupełnie nowej sesji portretowej odbywa się raczej w rytmie roku, dwóch czy trzech.
Więc każdego miesiąca muszę mieć zupełnie nowych klientów.
Nie można też założyć, że ci klienci, którzy są teraz, będą na zawsze. Lepiej nie przywiązywać się do hasła „stały klient”. Dlaczego? Bardzo łatwo stracić zlecenia w tej branży.
Wystarczy, że zmieni się szef/owa marketingu i nowe kierownictwo przyprowadzi ze sobą swoich współpracowników. Wypadasz z gry.
(ma to też drugą stronę medalu – mam zleceniodawców, za którym idę do ich kolejnych miejsc pracy. Działa to więc w obie strony.)
W przypadku portretu rozumiem, że można chcieć zrobić sobie zdjęcia w różnym stylu, więc i u różnych fotografów, skorzystać z odmiennych wizji i warsztatu.
Fotografia to usługa zaliczana raczej do tych luksusowych. W przypadku wprowadzenia oszczędności w firmie, w pierwszej kolejności rezygnuje się z tego typu usług.
Wyjątkowo przykra sytuacja w tym aspekcie dzieje wtedy, kiedy po latach regularnej współpracy zleceniodawca bez słowa pożegnania zmienia fotografa. Doświadczyłam tego niestety. Więc nawet (rzekome) dobre relacje niczego nie gwarantują.
Ale chyba najbardziej dotkliwa sytuacja, powiedziałabym nawet – wyjątkowo paskudna – następuje, kiedy twój znajomy po fachu, idzie do twojego klienta oferując swoje usługi i zabiera ci pracę. Z przykrością potwierdzam, że i takich incydentów doświadczyłam.
Niemożność skalowania tego typu usługi.
Mam ograniczone moce przerobowe. Zrobię tyle ile zmieszczę w czasie, który przeznaczam na pracę. Nauczyłam się w końcu, by nie zaburzać swojego czasu na odpoczynek (wieczory, weekendy i święta), staram się nie przekraczać w pracy wymiaru etatu.
Lata temu podjęłam decyzję, że stawiam na bycie autorką, tworzenie swoich prac osobiście i rozwój marki osobistej. Więc nie zatrudnię fotografa do robienia portretów za mnie. Ma to swoje konsekwencje właśnie w tym, że wykonam określoną ilość portretów wraz z ich obróbką i nie jestem w stanie więcej, co przekłada się na określone finanse.
Dlatego nie negocjuję swoich cen, bo musiałabym pracować więcej za mniej. Za to w taki sposób skonstruowałam swój cennik, by można było znaleźć w nim cenowo różne warianty współpracy, od zupełnie najmniejszego czyli sesji ekspres obliczonej na jeden portret, do dużej, całodniowej sesji na wiele ujęć.
Oczywiście są inne sposoby skalowalności biznesu – produkty online oparte na wiedzy i doświadczeniu, sprzedaż fizycznych produktów, ale jeśli chodzi o usługę tworzenia portretów – to niemożliwe. Dlatego dywersyfikacja przychodów, oparcie ich o więcej niż „jedną nogę” jest bardzo istotne. To pozwala na wyjście poza sytuację „nie pracujesz, nie zarabiasz”.
Obciążenia systemowo – podatkowe.
Każdy solo jdg to zna, zwłaszcza z branż opartych na usługach rękodzielniczych, mikro biznesów: bywa, że obciążenia są niewspółmierne do wpływów, w gorszych miesiącach koszty dają w kość. Doświadczałam tego.
Są systemy korzystniejsze od naszego polskiego, są pewnie i gorsze. Żyję tu, nie mam wpływu na system. Zdarza się poczucie frustracji, kiedy pomyślę, że cały ten model samozatrudnienia jest, delikatnie mówiąc, niewystarczający.
Jest taki mem krążący w internetach: „Mało kto wie, ale aby przygotować się do roli chorego psychicznie, Joaquin Phoenix na kilka miesięcy zarejestrował firmę w Polsce”.
Także ten 😉
ZALETY
Organizacja czasu według własnego uznania.
To lubię! Każdy mój dzień może wyglądać nieco inaczej. Jeśli mam sesję to działam w umówionych z klientem godzinach. Jeśli nie mam, to w zależności od ilości zobowiązań związanych z przygotowaniem materiału dla klientów oraz innymi zawodowymi czynnościami, działam różnie. Jestem dobrą organizatorką, więc nie mam kłopotów z ogarnięciem tak wielu różnorodnych zadań. Jest w tym element samodyscypliny, ale też staram się słuchać tego swojego flow. Jeśli wiem, że skoncentruję się i jestem w stanie zrobić dużo, to lecę z tym koksem. Jeśli czuję znużenie i zmęczenie, to robię przerwę – idę biegać, jem obiad, albo decyduję że kończę na dziś, bo wiem, że na niczym się już nie skupię.
Czasem w tygodniu robię sobie dzień wolny – na przykład jadę w góry.
Nie notuję sezonowości mojej pracy, więc nie miewam dłuższych okresów bez sesji. Czasem jest bardzo intensywnie, czasem trochę spokojniej – wtedy sięgam po rzeczy z listy „trzeba zrobić”, piszę teksty na bloga. Lubię tą zmienność.
Chyba bym się już nie odnalazła w tradycyjnej pracy etatowej. Ewidentnie bliższe mi jest samodzielne działanie projektowe. Lubię wielowątkowość, czasem bycie w ruchu, a czasem bycie w zaciszu i świetle mojego monitora.
Poczucie wolności w podejmowaniu decyzji.
Przyznaję, funkcjonowanie w ścisłej strukturze jest nie dla mnie. Świadomość, że odpowiadam sama za siebie, że mogę podejmować swoje własne decyzje to model, w którym czuję się dobrze.
Ma to oczywiście swoją ciemną stronę, bywa obciążeniem – patrz samotność soloprzedsiębiorcy – ale nieskrępowaną decyzyjność odbieram jako zaletę.
Poczucie sprawczości.
To miłe uczucie, kiedy pomyślę ile jeszcze mogę zrobić. To znaczy cokolwiek sobie wymyślę, mogę realizować. Jestem wymagająca wobec siebie, mam wrażenie, że niejeden/a szef/owa byłby/byłaby łagodniejszy/a. Nauczyłam się kierować odpowiedzialność na siebie, a nie lokować ją u innych. Nie stosuję wymówek. Jak czegoś nie zrobię, albo nie wyjdzie, to nie obwiniam innych. Wyciągam wnioski i idę dalej.
Staram się koncentrować na myśli, że cała ta moja droga jest przygodą, że mogę robić różne rzeczy, mogę zmieniać, modyfikować, sięgać po nowe. Tak chyba jest kiedy praca oparta jest na pasji. Nie chciałabym doświadczać spędzania ośmiu godzin w pracy, której nie lubię.
Możliwość wyboru rodzaju zleceń i klientów, z którymi chcę pracować.
Mam to szczęście, że trafiają do mnie klienci, z którymi zwyczajnie mi po drodze. Rzadko się zdarzy, że spotkam kogoś z zupełnie innej bajki.
Moja tzw. czarna lista jest króciutka. Jest na niej dosłownie kilka firm, głównie te, które przeciągały w nieskończoność zapłatę za moją pracę. Miałam może trzy przypadki, kiedy nieporozumienia były dotkliwe i zupełnie rozminęliśmy się we wzajemnych oczekiwaniach. Uważam za spory sukces, że takich sytuacji było bardzo mało, a w ostatnich latach już się raczej nie zdarzają.
Niemniej, mam świadomość że nie z każdym muszę pracować, że nie muszę wchodzić we współpracę, jeśli czuję że coś jest nie tak.
I tak samo jest ze zleceniami. Ukierunkowałam się na portret, mimo że mam spore doświadczenie w innych dziedzinach – w reportażu oraz fotografii architektury i wnętrz. Portret jest mi najbliższy i to w nim chcę się rozwijać i tę dziedzinę chcę doskonalić.
Nie oznacza to, że czasem nie robię wyjątków, ale moja uwaga skierowana jest wyraźnie w stronę fotografii portretowej. Taką podjęłam decyzję.
Rozwój marki osobistej i jej rozpoznawalność przynoszą wiele niespodzianek.
Z czasem zaczęłam być postrzegana jako specjalistka w tym co robię, tym bardziej, że dla mnie portret to nie tylko zdjęcie, ale też idące za nim wątki dotyczące relacji międzyludzkich, szczególnie interesuje mnie temat związany z samoakceptacją. Przyglądam się człowiekowi wnikliwiej. Działam też na polu kultury i sztuki.
A to procentuje w postaci różnorakich zaproszeń do rozmów, dyskusji i wypowiedzi, na łamach prasy, internetu czy w radio. Zawsze chętnie przyjmuję takie zaproszenia.
Czas celebrowania tej 18tki, to ewidentnie czas podsumowań i wniosków. Nie tylko w życiu zawodowym tu i teraz, ale przede wszystkim z perspektywą kilkunastu lat pracy, które za mną oraz perspektywą kreowania swojej przyszłości.
Wiele się u mnie dzieje w tej chwili, mnóstwo przetwarzam, zmiany na pewno nadejdą, bo już się dzieją. Trudno mi jasno określić jaki kształt z tych zmian się wyłoni. Może diametralnie inny od obecnego, może jedynie nieco zmieniony.
—-
Teksty z tej serii znajdziesz w kategorii: mam firmę. Albo kliknij tag: 18tka.
W grudniu tego roku (2024) firma, którą założyłam w 2006 obchodzi 18-te urodziny. A w zasadzie ja te urodziny obchodzę, bo w przypadku jednoosobowej działalności gospodarczej, połączonej z marką osobistą oraz byciem autorką, firma to ja.
Przez te osiemnaście lat nazbierałam całe wory doświadczeń. Moja działalność przechodziła kilka przeobrażeń, doganiały mnie kryzysy i zwątpienia, cieszyłam się też ogromną ilością sukcesów.
Fotografia przez cały ten czas jest jedynym moim źródłem dochodu.
Nie wiem czy jestem w stanie zliczyć ilu ludzi sfotografowałam, ile wydarzeń i miejsc.
Oczywiście JDG to nie tylko – w moim wypadku – fotografowanie i późniejsza obróbka materiału. To również ogromna ilość zajęć związanych z: komunikacją i spotkaniami z klientami, prowadzeniem strony internetowej, mediów społecznościowych i sklepu, pisaniem bloga, prowadzeniem warsztatów, zajmowaniem się dokumentacją (faktury, umowy, itp.), działaniami promo, strategią i próbą oderwania się od bieżączki na rzecz rysowania wizji i planów. To również rozwój osobisty, edukacja, nowe kompetencje.
Oraz cała masa pierdół jak na przykład przegląd samochodu (jest przecież moim narzędziem pracy), dbanie o studio czy bieganie do paczkomatu z wysyłką. Czyli jednak nie pierdoły.
Z okazji jubileuszu (lubię to słowo 🙂 ) postanowiłam napisać serię tekstów o tym, jak prowadzę swoją działalność, jakie spotykałam trudności, a co idzie lekko. Skąd czerpię inspiracje i gdzie szukam odpowiedzi. Jakim wartościom hołduję. Jak wygląda mój typowy dzień pracy – czy w ogóle mam coś takiego jak typowy dzień pracy. I pewnie jeszcze kilka pomysłów w międzyczasie złapię. Nie zamierzam lukrować, kilka totalnych fuck-upów przeżyłam 😉 Na szczęście chwil uniesień i szczęścia więcej.