Relacje to chyba najtrudniejszy kawałek do poukładania. Kiedy myślę o nich w kontekście mojego freelancerskiego życia, rozpatrując je jako aspekt dokładający cegiełkę do wypalenia, widzę akcenty w kilku miejscach, zarówno na polu relacji osobistych, jak i zawodowych.
Spróbuję je przybliżyć.
Życie prywatne i praca są ściśle ze sobą powiązane, wpływają na siebie wzajemnie. Jesteśmy jacy jesteśmy i to się przejawia w każdej dziedzinie naszego życia. Dla przykładu kłopot ze stawianiem granic, będzie widoczny zarówno w pracy, jak i w relacjach prywatnych, choć zapewne różne systemy mogą generować nieco inne zachowania.
Mam wrażenie, że będąc na freelance, w tym tańcu zawodowo – relacyjnym, pozwalamy innym wobec nas na znacznie więcej niż byśmy chcieli. Staramy się budować dobre relacje z klientami, a równocześnie nie rzadko ulegamy naciskom i przekroczeniom, z obawy czy kolejne zlecenia nadejdą.
Artyści, twórcy, osoby na freelance, bardzo często pracują sami, w pojedynkę. Jeśli zakładają firmy, to w formie jednoosobowej działalności i nikogo nie zatrudniając nadal działają solo. A przybywa obowiązków, zobowiązań spraw do załatwienia i decyzji do podjęcia.
Mówi się o zjawisku samotności soloprzedsiębiorcy.
I tak, doświadczałam tego. Poczucia, że to wszystko co jest na mojej głowie, to dużo i nie mam tego z kim współdzielić. Ale jest całkiem sporo możliwości.
Grupy networkingowe to świetne rozwiązanie, mastermindy to złoto, platformy rozwojowe, kręgi, warsztaty, spotkania i mentoringi są też bardzo dobrymi opcjami, które polecam. Regularnie bywam na spotkaniach biznesowych, przez szereg lat należałam do organizacji networkingowej, staram się zrzeszać i angażować w inicjatywy, które dają wsparcie i wymianę doświadczeń. Bardzo polecam takie formy interakcji z innymi przedsiębiorcami. Daje to pewne osadzenie, można znaleźć bratnie dusze i osoby, które doskonale rozumieją czym jest freelancing.
Jesteśmy zwierzętami stadnymi. Potrzebujemy karmiących relacji jak powietrza. Pragniemy poczucia, że jesteśmy potrzebni, widziani, kochani, łakniemy akceptacji, zrozumienia, troski, poczucia bezpieczeństwa, szacunku, uznania.
Na pewno kluczowe jest mieć tak zwanych „swoich ludzi”, takich w głębokiej i szczerej przyjaźni. Przed którymi nic nie trzeba udawać, można się popłakać i dziko radować, wściekać się i marzyć, którzy są uważni i zainteresowani, i wobec których my też tacy jesteśmy. Można razem świętować sukcesy i opłakiwać porażki. To taki mocny fundament, który pomaga znosić różne życiowe niedogodności.
W terapii, która nadal jest moim udziałem, dotykałam tematu dojmującego osamotnienia, również w relacjach, które towarzyszyło mi całe moje życie, pamiętam to od dzieciństwa. W parze z tym szedł lękowy styl przywiązania. Spore combo, które miało znaczenie dla tego jak funkcjonuję w relacjach prywatnych oraz miało swoje odbicie w płaszczyźnie zawodowej. To bardzo osobisty i wielkiego kalibru dla mnie temat, więc szczegóły zostawiam dla siebie.
Napiszę jedynie, że wiele się zmienia, bo poznałam przyczyny, mechanizmy, wpływy. Uczę się reagowania w sposób adekwatny, asertywny, z poszanowaniem własnych granic, nie chcąc już naddawać. To praca trudna, bo otoczenie reaguje. Moje „nie” może być zaskoczeniem, a komunikowanie potrzeb i oczekiwań, jeszcze większym.
W jednym z podcastów Filip Cembala powiedział, że w relacjach bliskich, przyjacielskich, partnerskich mamy prawo oczekiwać.
Oczekiwać uważności, zainteresowania, wsparcia, troski. I ja się z tym zgadzam. Czym bliżej z drugim człowiekiem jesteśmy, tym bardziej chcemy, by dając, również dostawać. Pragniemy poczuć pełnię tej więzi.
Wiem już, że relacje niesymetryczne nie będą więcej moim udziałem. I nie mam tu oczywiście na myśli rozliczania co i ile jest po każdej ze stron. Bardziej chodzi o to, że nie chcę już mieć poczucia, że wypełniam relację i za siebie i za drugą osobę. Jak mówi moja terapeutka: ruch jest po obu stronach.
Odpowiedzialność za to jak było, pozostawiam przy sobie. Bo to ja pozwalałam na określone zachowania i postawy przejawiane wobec mnie.
Ostatnie miesiące spędzałam przede wszystkim w swoim towarzystwie. Zaczęłam od przyglądania się relacji właśnie ze sobą, bo byłam o włos od utraty zaufania do siebie. Potrzebowałam spokoju i ciszy, skupienia na swoich sprawach, postanowiłam dać czas temu co się zmienia i tworzy.
Choć nie uniknęłam poczucia izolacji, bycia na bocznym torze, gdyż zwykle toczyłam bardzo towarzyskie życie. Ale czułam konieczność przekierowania uwagi z tego co na zewnątrz, do tego co we mnie.
W relacjach biznesowych najwyżej cenię uczciwość, otwartość, szacunek, dobrą komunikację i partnerskie podejście. Dodając do tego mój perfekcjonizm (tak, wiem, pracuję z nim by nie był hamulcem), umiłowanie jakości i świetną organizację – dowożę, również na poziomie wartości. I nie wyobrażam sobie, by było inaczej oraz nie zamierzam w tej dziedzinie odpuszczać.
Od lat powtarzam i podkreślam z całą mocą, że na swojej drodze spotykałam wspaniałych klientów. Widocznie przyciągałam osoby z podobnym zestawem cech i wartości, więc pracowało nam się ze sobą dobrze.
Czy mimo wszystko zdarzyły się zadry, nieprzyjemne sytuacje, takie z poczuciem, że ewidentnie tu jest coś nie tak? Oczywiście. Chyba nie sposób tego uniknąć.
Co więc w takich sytuacjach kiedy na przykład: klient, szantażem, stara się zmusić mnie do wykonania zlecenia za mniej pieniędzy – „albo pani zrobi to za sześćset, albo wezmę ofertę konkurencji”, albo uporczywie nie odpisuje na moją korespondencję czy nie odbiera telefonu, kiedy zbliża się termin współpracy, a są jeszcze sprawy do doprecyzowania, albo wstępnie bukuje termin, po czym nie potwierdza współpracy do ostatniej chwili, pomimo wielu próśb z mojej strony.
Albo coś, co w moim odczuciu jest chyba najbardziej przykre w całej mojej zawodowej karierze: klient odchodzi bez słowa po wieloletniej współpracy. Ta sytuacja jest szczególnie gorzka, bo wieloletnia współpraca opiera się przecież na dobrych relacjach. Więc co się wydarza na tym polu, że brakuje absolutnie podstawowej kwestii, jaką jest podziękowanie za współpracę?
To, co jest dla mnie kluczowe w tej chwili, to udoskonalanie komunikacji w oparciu o moje wartości, wyraźne stawianie granic kiedy czuję, że są przekraczane oraz ugruntowanie świadomości, że biorę odpowiedzialność jedynie za siebie, nie za zachowanie drugiej strony.
W życiu na freelance artyści i twórcy znoszą wiele. Zawsze z tyłu głowy mają pytanie czy zlecenia będą, bo przestoje w pracy występują. Do tej niepewności dokłada się masa napięcia i poczucie goryczy, kiedy idąc z tego lęku o pracę, zgadzamy się na brak szacunku, kiepskie maniery i zaniżanie cen.
Niedawno poznałam historię fotografa, który obawia się wyciągnąć konsekwencje wobec klienta, używającego zdjęć za które nie zapłacił i z których usunął znak wodny, bo ta przykra sytuacja i „awantura” z tym związana, może się położyć cieniem na reputacji fotografa i zniechęcić kolejnych klientów. Serio?
Czy ktokolwiek miałby takie wątpliwości wobec złodzieja roweru z przydomowej komórki?
Przymykanie oczu na sytuacje, które mnie przekraczają, przesuwam do szufladki „przeszłość”. I dotyczy to relacji w każdym aspekcie. Będę zapewne praktykować ten proces raz z lepszym, raz z gorszym efektem, bo pewnie od kreski nie da się tego zrobić. Ale moja wnikliwa praca z emocjami, przekonaniami i postawami, na pewno przełoży się na nowe jakości w relacjach. Myślę, że zyskają obie strony. I czuję ulgę.
maj 2025
Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.