#6 Wypalenie (zawodowe) na freelansie – to, co płynie ze świata.

Orientowanie się w otaczającym nas świecie, w mojej rodzinie, zawsze było wartością. Prasa codzienna, tygodniki, miesięczniki, newsy telewizyjne, publicystyka, mnóstwo książek.
Oczywistym jest, że chodzę na wybory, interesuję się wieloma tematami społecznymi, gospodarczymi, politycznymi. Nie raz angażowałam się społecznie czy aktywistycznie.

W ostatnich latach jednakże, zaczęłam mocno ograniczać moje uczestnictwo w tej części publicznego życia. Raz na jakiś czas zaglądam do opracowań publicystycznych i wolę słowo pisane. Dawno wyłączyłam się z newsów oraz rozmów i dyskusji na poziomie sensacji.

Mam serdecznie dość chamstwa, głupoty, prostactwa, agresji, cwaniactwa, przekrzykiwania się i mówienia kilku osób w tym samym czasie, populizmu i załatwiania krótkowzrocznych interesików politycznych bez perspektywy długoterminowej z myślą o ludziach, dewaluowania wartości, niestabilności systemu (przejawiającego się na przykład w wprowadzaniu kluczowych zmian w prawie w ciągu jednej nocy), narracji siły, straszenia, mówienia mi, jako kobiecie, co mam robić i myśleć.
Nie trawię tonu afery, klikbajtowych tytułów, podsycania emocji i próby trzymania nas bez przerwy na wysokim C, ciągłego szumu, oceniania i tego wszechwiedzącego tonu „mam rację” w wypowiedziach publicznych i prywatnych.
Plus oczywiście takie wydarzenia jak pandemia, wojna za wschodnią granicą, rosnące w szybkim tempie koszty firmowe i generalnie życia, a te atrakcje w zaledwie pięć ostatnich lat.
Acha, i do kompletu socjopaci, ludzie wątpliwej reputacji wybierani na prezydentów, którzy gwarantują jedynie postępującą destabilizację i poczucie zagrożenia oraz kolejne ludobójstwo.

Uff, piszę te słowa i już czuję się zmęczona.

„Życie jest wystarczająco trudne bez pokazywania się od najgorszej strony. Świat nie potrzebuje eksponowania negatywów” pisze David R. Hawkins w swojej ostatniej książce.
Staram się więc nabrać dystansu, stworzyć jakiś bufor, który mnie będzie chronił przed uczestnictwem w zbiorowym zasilaniu swoimi emocjami tego, co się dzieje wokół.
Ale czy to jest w ogóle możliwe? Bo na nieświadomość chyba trochę za późno. Weszłam na wysoki poziom niepokoju i nie bardzo wiem jak go zneutralizować.

Odłączenie się od głównego nurtu daje nadzieję i ogląd, że poza kiepskiej jakości mainstreamem są ludzie, którzy swoją postawą i działaniami próbują wpływać na tworzenie lepszej rzeczywistości. Przykładem niech będzie kojąca rozmowa Dariusza Bugalskiego (w ramach podcastu K3, odc. 252) z dr Joanną Ziębą o tym, jak rozmawiać bez przekonywania, pouczania, przepychania się poglądami, a móc oprzeć rozmowę na wzajemnym szacunku.

Zawsze byłam wrażliwcem. „Haczy” mnie to, co dzieje się wokół. Ubolewam nad losem zwierząt hodowlanych, wycinaniem masowo drzew i zatruwaniem rzek, strzelaniem do zwierząt.
Czuję głęboki sprzeciw wobec ludzkich interesików stawianych ponad czystym powietrzem i wodą oraz bogactwem przyrody. Nie potrafimy przyjąć, że też jesteśmy jej częścią i tego zrozumieć nie potrafię.
Mam głęboką niezgodę na fakt, że różnorodność, inność uznajemy za wadę i z łatwością tworzymy z nich pretekst, zamiast czerpać z tej głębi, uczyć się i rozwijać.
Ten świat w wielkiej skali oddziałuje na mnie bardzo, a wolałabym, żeby dużo mniej. Nie mieszczę w sobie wielości problemów tego co na zewnątrz i nie bardzo wiem co z tym zrobić.

Jest też skala mikro, moje codzienne życie, sprawy na już i na teraz, w których również moje poczucie bezpieczeństwa się chwieje.

wypalenie zawodowe na freelansie freelance zdrowie psychiczne freelancer

Przez ponad 18 lat własnej działalności gospodarczej byłam dwukrotnie na L4, za każdym razem krótko, po drobnym zabiegu, nic poważnego. Generalnie nie choruję. To oczywiście wspaniale, ale może gdyby taki kryzys jak ten, który stał się moim udziałem w ostatnim czasie, wydarzył się wcześniej, zrozumiałabym, że będąc na jdg w Polsce, z tytułu mojej aktywności zawodowej, płacenia podatków i ubezpieczeń, na niewiele mogę liczyć.

Z całą mocą chcę podkreślić, że nie przejawiam postawy roszczeniowej, generalnie w życiu jestem nastawiona na działanie. Biorę odpowiedzialność za swoje życie. I w tej chwili muszę sobie poradzić z faktem, że gdzieś po drodze rozjechały mi się założenia z rzeczywistością. Jestem idealistką, to fakt. W swojej naiwności, sądziłam że wystarczy uczciwie pracować i przecież to się musi spinać.

Doświadczając osobistego kryzysu, na tym polu, zderzyłam się ze ścianą.

Każdy twórca, który prowadzi działalność gospodarczą, będzie wiedział o co mi chodzi. Wszelkie benefity, które są składową umowy o pracę na etacie, w przypadku przedsiębiorcy nie obowiązują.
Nie mam płatnego urlopu, chorując i będąc na L4 mogę liczyć jedynie na bardzo symboliczną kwotę z tego tytułu.
O emeryturze lepiej nie rozmawiajmy.

Dla tych, którzy nie znają realiów jednoosobowej działalności gospodarczej, chciałam zrobić krótką rozpiskę, by dać światło na to jak to wygląda.
I nawet już ją napisałam, ale po namyśle, zostawiam to. Freelancerzy wiedzą o co chodzi, etatowców zapewne to nie interesuje.

Nakreślę jedynie dwa absurdy wśród wielu, związane z tym systemem.

Po pierwsze praca w ramach jdg nie wlicza się do stażu pracy.
W maju, na rządowej stronie gov.pl pojawiła się informacja, że te przepisy mają się zmienić z początkiem stycznia 2026 roku. To szansa dla wszystkich twórców i freelancerów, którzy pracują na działalnościach, że w końcu ich staż pracy będzie naliczany prawidłowo, a w zasadzie nareszcie będzie widziany.

Po drugie, do tej pory polski rząd (każdy kolejny) nie był w stanie wypracować systemu zabezpieczeń dla artystek i artystów, który by uwzględniał specyfikę takiej pracy. W marcu 2025 roku projekt ustawy w tym temacie został wpisany do Wykazu Prac Legislacyjnych Rady Ministrów. A więc prace się toczą, po 35 latach coś tam majaczy na horyzoncie…

Wracając do ostatnich miesięcy u mnie. Opcja pójścia na L4 była dla mnie nierealna. Za 2500 zł miesięcznie swojego biznesu nie utrzymam.

Więc ja się muszę trzymać. Pisałam w tekście rozpoczynającym ten cykl, że pomimo chronicznego zmęczenia i kiepskiej kondycji psychicznej, nie mogłam po prostu zrobić sobie przerwy, by odpocząć i potem poukładać sprawy na nowo. Musiałam być cały czas w gotowości zawodowej. Koszty prowadzenia działalności są do zapłacenia zawsze czy zarabiam, czy też nie. Ta sytuacja wytworzyła u mnie dodatkową presję, czułam się jak w potrzasku.

Nie chciałam widzieć, że ten system jest kiepski dla tych freelancerów, którzy opierają swoje działanie na wytwarzaniu dzieł czy usług, są nie do zastąpienia poprzez fakt bycia autorem/ką i mają biznes, który nie zawsze da się skutecznie skalować. Mówię tu o całej rzeszy rękodzielników, drobnych wytwórców, artystów, których sednem działalności jest autorskie tworzenie / wytwarzanie / współtworzenie kultury, a nie delegowanie czy skalowanie.

Krąży takie hasło, że klasę średnią w Polsce od poważnych problemów dzielą jedynie dwie niezapłacone raty kredytu.
W przypadku twórców i artystów wystarczy na przykład kilkutygodniowa choroba wykluczająca możliwość podjęcia pracy.

Przez ostatnie lata zanurzyłam się w pędzie, załatwianiu codzienności, doskonaleniu się w fotografowaniu oraz tworzeniu na polu sztuki, co skutecznie przykryło szerszą perspektywę i konsekwencje funkcjonowania w takim modelu.
Z drugiej strony, innego dostępnego w Polsce nie ma, a posiadanie firmy to jedyny dający możliwość ciągłości ubezpieczenia.
Znam artystów, dla których jdg jest zupełnie nieopłacalna. Na czas zleceń artystycznych wyrejestrowują się z urzędu pracy, podpisują umowę o dzieło, a po wykonanej pracy i końcu umowy, wracają do urzędu, by nadal mieć ubezpieczenie. Paranoja.
Przypomnę też tu wątek, o którym wspomniałam w jednym z poprzednich tekstów: kiedy artysta zakłada firmę, przestaje być w świetle systemu artystą, staje się przedsiębiorcą. I w tym problem.

Mam wrażenie, że przespałam ten czas, czy raczej gnałam na wyparciu. Chciałam po prostu fotografować, rozwijać się w tym, robić to dobrze dla siebie i moich klientów. Nie myślałam o tym, że to może być za mało i że rzetelna, dobra jakościowo praca nie wystarczy.
Ostatni okres, przez te wszystkie perturbacje w świecie zewnętrznym (pandemia, inflacja, rosnące koszty firmowe), był trudniejszy finansowo, więc moje oszczędności stopniały.
A potem przyszedł mój osobisty kryzys. I okazało się, że nie mam pola manewru. Byłam zmuszona do pracy, mimo dojmującego zmęczenia, depresji, problemów z koncentracją i kreatywnością. By stawać na wysokości zadania w pracy z klientami, dokładałam masę energii, by zadbać o nich należycie i by nie odczuli mojej kiepskiej formy.

Żeby nie odpuszczać działań marketingowych i bycia widoczną, z uśmiechem na twarzy dokonywałam autopromocji w mediach społecznościowych, czując że przekraczam siebie, swoje możliwości i chęci. Prawdopodobnie dlatego mam tak wielką potrzebę publikacji tych teksów o wypaleniu, by zrównoważyć ostatni rok robienia dobrej miny do złej gry.

Będąc tyle lat w działaniu na 300% normy, pełnej gotowości i aktywności nieustannej, przyszedł czas, że chciałabym (muszę) odpocząć. I okazuje się, że bezpiecznie zrobić tego nie mogę. Powtórzę – to jak zderzenie ze ścianą.
Nie zrzucam na nikogo odpowiedzialności, nie powiem, że nie wiedziałam w czym jestem. Natomiast skutecznie wypierałam zagrożenia, będąc przekonaną, że już za chwilę, już za momencik, wskoczę na kolejne poziomy sukcesu, które przełożą się również na osiągnięcie stałego pułapu bezpieczeństwa finansowego. Nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć – wielomiesięcznego wypalenia nie planowałam.

Już słyszę te komentarze: wiedziałaś w co się pakujesz, może nie umiesz w firmę, źle to robisz, przedsiębiorcy jak święte krowy, a artyści nieudacznicy. Robiłam jak umiałam i z tym co miałam.
I zaznaczam – opinie z poziomu kanapy i etatu, mnie nie interesują.

Tak, mam gorzki posmak. Bo ten układ nie jest partnerski, a kultura zapierdolu, w której wyrosłam, przejawia się między innymi właśnie w takim repertuarze dostępnych możliwości.
Byłam bardzo pochłonięta bieżącymi sprawami, doskonaleniem tego co robię i swoim rozwojem w fotografii, przez co odkładałam sprawy fundamentalne na potem.

A potem jest teraz.

maj 2025

 

Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments