Mój tekst pt. „Zobacz siebie inaczej” został opublikowany na łamach portalu Ślązag. Zapraszam do czytania: link.
Publikacja ta była możliwa dzięki współpracy Ślązaga z kolektywem KAŻDA JEST WAŻNA, którego jestem częścią.
„Zobacz siebie inaczej. Jak poczuć się ze sobą dobrze i polubić siebie na zdjęciach?” to przede wszystkim świetny program warsztatowy, który może stać się twoim udziałem przed dowolną sesją portretową u mnie (szczegóły), albo może zaistnieć jako wystąpienie POWER SPEECH w czasie konferencji czy eventu.
Działalność prowadzona w trybie zleceń, których ilość i intensywność nie zawsze da się przewidzieć, powoduje określone skutki. To charakterystyka branży kreatywnej i życia większości twórców, którzy działają jako freelancerzy, pod szyldem własnej działalności gospodarczej.
Taki schemat powoduje postawę stałej gotowości do pracy, kosztem swoich zainteresowań, odpoczynku czy zdrowia. Częstą postawą wśród twórców jest przedkładanie pracy zawodowej nad wymienione przeze mnie aspekty życia. To kwestia lęku i obaw, czy kolejne zlecenia będą.
I niestety druga strona, czyli zleceniodawca, jest tego świadoma, i niejednokrotnie na tym bazuje, by osiągnąć swoje cele szybciej i taniej.
Będąc freelancerem, łatwo wpaść w kołowrotek bieżących spraw zawodowych i nie patrzeć na swoją sytuację perspektywicznie. Skupienie na tzw. „bieżączce” zajmuje większość czasu i trudniej przekierować go na planowanie, opiekę nad sobą i pewnego rodzaju wyhamowanie, by sprawdzić czy jest nam w tej całej sytuacji komfortowo.
Dla mnie takim zatrzymaniem było wypalenie zawodowe okraszone epizodami depresyjnymi. W moim wypadku to było już zderzenie ze ścianą, ale oczywiście lepiej nie czekać do tego momentu. Choć wiem jak to działa – bardzo długo można nie dostrzegać symptomów, zagłuszać znaki, udawać, że wszystko jest ok.
Wyobrażam sobie, że są różne sposoby na to by, sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Myślę, że dobrym nawykiem może tu być takie „sprawdzam” co jakiś czas: jak się mam w danej sytuacji, jak oceniam określony kawałek życia, czy jest w porządku, czy raczej do poprawy.
Jakiś czas temu poznałam ciekawe narzędzie, które może w tym procesie pomóc.
Kilka tygodni temu trafiłam na warsztaty pt. „Twórcza równowaga. Znajdź swoją ścieżkę (do) przyszłości” prowadzone przez Maję Ruszkowską – Mazerant. Byłam już wtedy w pewnym oddaleniu od moich zeszłorocznych kłopotów, ale nadal ponosiłam konsekwencje wypalenia. Korzystałam więc z różnych możliwości pracy rozwojowej, chciałam złapać świeże spojrzenie, nauczyć się nowych rzeczy, obrać nowe kierunki.
Istotą tych warsztatów jest praca z narzędziem PRObeing model, autorską metodą Mai i Macieja Mazerant. W pięknej przestrzeni Work Place 59 w Łodzi, w atmosferze gościnności, wraz z grupą ciekawych ludzi, spędziłam niezwykle twórczy czas wypełniony rozmowami, wymianą doświadczeń, doskonałym jedzeniem (chleb i ciasto domowej roboty) i oczywiście pracą z PRObeing model.
Narzędzie to prawdziwie mnie urzekło. Strona wizualna, na którą zawsze zwracam uwagę, jest świetna. Stonowane barwy i dobry projekt, papier – możliwość pracy „analogowej”, jasno sformułowane instrukcje, teka, którą można zabrać ze sobą, by kontynuować pracę w domu.
PRObeing model porządkuje, zwraca uwagę na to, co wymaga zadbania, zmiany i przewartościowania. Co więcej można stosować zarówno wtedy, kiedy potrzeba jest gruntownych zmian, ale też wtedy kiedy oczekujemy zaledwie korekty planów.
Na planie koła – swoistego koła życia – przyglądałam się poszczególnym jego kawałkom:
organizacji pracy i czasu wolnego, finansom, rozwojowi osobistemu, zdrowiu i profilaktyce, odpoczynkowi, planowaniu.
Kredką czy mazakiem, kolorowałam pola wedle swojego stanu faktycznego – na ile dany obszar życia jest w porządku, a na ile wymaga zmian.
Nie pamiętam kiedy cokolwiek ostatni raz kolorowałam, więc sama ta czynność sprawiła mi przyjemność. To trochę jak z fotografią analogową – uruchamia się tryb slow. Wiele w takich czynnościach manualnych jest przestrzeni na sformułowanie myśli, czasem wypowiedzenie ich na głos, a w przypadku PRObeing zmaterializowania ich za pomocą plamy koloru.
Dużo czasu przeznaczyliśmy też na rozmowę o wartościach i wybór tych, które stoją na czele indywidualnej listy. Określenie priorytetów w tej dziedzinie, sporo ułatwia. Nadaje kierunek zmianom, krystalizuje cele, wpływa na motywację albo pomaga wrócić do tzw. fabrycznych ustawień.
To był bardzo dobry dzień. Twórczy, refleksyjny, wartościowy. Ja osobiście, znalazłam w tym narzędziu podsumowanie całej mojej terapeutycznej pracy, którą wykonałam w ostatnich 13 miesiącach. Zajrzenie w poszczególne obszary życia dało mi pewność, że zajęłam się wszystkim, czym powinnam była się zająć. Nadal jestem w procesie wprowadzania zmian, budowania struktury na nowo, przewartościowywania wielu aspektów mojego życia. Jestem w miejscu, które można nazwać „pomiędzy”. Pomiędzy starym, a nowym. Choć zdecydowanie już bardziej po stronie nowego.
Kawał pracy idący z poważnego tąpnięcia. Ale wierzę, że można zmiany wprowadzać wcześniej, zanim sytuacja stanie się krytyczna. Zachowanie łączności ze sobą, swoją psyche, duszą i ciałem jest kluczowe, a zatrzymanie i zadawanie pytań jest świetną metodą. Jak sądzę jest wiele dobrych narzędzi, warsztatów i szkoleń rozwojowych, a PRObeing model z pewnością jest jednym z nich.
Zrób klik na stronę: www.probeing.pl
Wszystkie moje teksty o wypaleniu znajdziesz w kategorii: wypalenie na freelansie.
sierpień 2025
Od lat fotografuję ludzi. Ludzi pięknych, oryginalnych, jedynych w swoim rodzaju.
Gdzie takich znajduję? Nigdzie. Świat nimi wypełniony jest po brzegi, każdego dnia przychodzą do mojego studia.
Najczęściej nie wiedzą, że tacy właśnie są – unikatowi i oryginalni.
Samoakceptacja.
Od jakiegoś czasu ten temat bardzo mnie zajmuje, ponieważ w swojej pracy polegającej na portretowaniu ludzi, nazbyt często słyszę co ludzie mówią o sobie i do siebie. I nie są to ładne rzeczy.
Nadmierna autokrytyka jest trującym, bolesnym i raniącym zlepkiem słów.
Często się zdarza, że patrząc na ten sam portret, osoba portretowana i ja mamy zupełnie inne wrażenia, wnioski i zwracamy uwagę na odmienne kwestie.
Ja patrzę obiektywnie – choć oczywiście nie tak do końca, bo przecież też mam swoje przekonania i skrypty, które ukierunkowują moje postrzeganie – pracuję nad neutralnością. Ale na pewno mam dystans do osoby, którą fotografuję. Patrzę z pewnego oddalenia, przede wszystkim mentalnego, a wtedy widać więcej. Regułą jest to, że jeśli towarzyszą nam w tym spotkaniu inni ludzie, również przejawiają obiektywny pogląd.
Natomiast osoba portretowana patrzy na siebie poprzez tak wiele subiektywnych warstw, że czasem nie jest w stanie dokopać się do prawdziwego JA.
Zobacz jak wiele wątków wpływa na to, jak się postrzegamy.
Przekonania wrośnięte:
filtry, przez które obserwujemy siebie, to najczęściej zestaw oczekiwań i nakładek nadanych nam przez otoczenie – wychowanie, kulturę, religię. W tej wielości łatek oblepiających nasze osobowości, nawet nie zdajemy sobie sprawy, że są to sztuczne twory, w które bez naszej zgody i świadomości zostaliśmy wpisani.
Samopoczucie:
zmęczenie, chorowanie, niedospanie, kiepski nastrój, wpłyną na zniekształcenie obrazu siebie. Nie zawsze kiepskie samopoczucie manifestuje się w naszej fizyczności, ale my, takie odczuwanie zawsze rozpoznamy w swojej twarzy.
Kondycja fizyczna:
trudno czuć się dobrze prowadząc siedzący tryb życia, bez ruchu, za to z nadmierną pracą przy komputerze, „odpoczynkiem” przy komputerze i skrolowaniem telefonu. Bieganie pomiędzy pracą, szkołą, domem i zakupami się liczy. To nie odpoczynek i ruch. To tylko gonitwa.
Trudno więc poczuć się dobrze bez głębokiego oddechu, kojącego wpływu przyrody, ruchu czy też sportu, odpowiadającego oczywiście naszym preferencjom i potrzebom.
Ciało jest w tańcu z emocjami więc, to jak nam w nim jest, przełoży się na emocje i nastrój.
Emocje:
stres, frustracja, lęk, zaniżona samoocena, niezadowolenie. To co czujemy, manifestuje się na zewnątrz, w mowie naszego ciała i jego ekspresji oraz mimice.
Widzę te emocje, lokują się w ułożeniu ciała, napięciu lub rozluźnieniu, staniu frontem do obiektywu lub bezwiednym odwracaniu od niego.
Warunki zewnętrzne, na które nie mamy wpływu:
Światło – która z nas nie wpadła w panikę widząc się w świetle serwowanym w większości przymierzalni sklepowych? Światło potrafi snuć przepiękne opowieści, ale może też mocnym południowym cięciem pozbawić nas złudzeń.
Lustro – a wiesz, że obraz który widzisz w lustrze jest nieprawdziwy? No właśnie, bo to lustrzane odbicie. Widzisz się jedynie fragmentarycznie i najczęściej z góry, co zaburza odbiór proporcji ciała.
Asymetria – jest naturalnym zjawiskiem, ponieważ ludzkie ciała, twarze nie są symetryczne, nawet na poziomie genowym. Zauważ, że patrząc na czyjąś twarz zwykle nie dostrzegamy różnic między jedną, a drugą połówką, odbieramy twarz jako harmonijną. Natomiast patrząc na siebie, zwłaszcza na zatrzymanym obrazku, natychmiast wyłapujemy te dysproporcje.
Dla mnie, niesymetryczność dodaje twarzy charakteru, mówi o przeżyciach, emocjach i doświadczeniach. W skrócie, jest zapisem życia, a to szalenie inspirujące.
Symetria występuje jedynie… w ciele manekina.
Jesteś fotogeniczna/y, nawet jeśli w to nie wierzysz.
A jak by to było, gdybyś był/a w stanie te wszystkie łatki i przekonania zneutralizować choć na chwilę i zobaczyć siebie inaczej?
Czy świadomość tego, jak wiele rzeczy przykleiło się do ciebie, da ci możliwość przyjrzenia się sobie łagodniejszym okiem?
Dlatego właśnie stworzyłam program warsztatowy, który w formie godzinnego, praktycznego wykładu, poprzedzającego dowolną sesję zdjęciową, może przyczynić się do tego że:
– poczujesz się swobodniej przed obiektywem,
– nawiążesz łączność ze swoim ciałem i może będziesz w stanie się z nim dogadać,
– zrozumiesz czym jest fotogeniczność i asymetryczność,
– wykorzystasz swoje naturalne zdolności,
– rozpuścisz lęk i dyskomfort towarzyszący pozowaniu do zdjęć.
A może wydarzy się znacznie więcej? Wiele w twoich rękach. Pamiętaj, że to ile weźmiesz, co zostanie po naszym spotkaniu, zależy przede wszystkim od ciebie.
Jestem idealistką. Początkowo sądziłam, że pod wpływem takich warsztatów, jak po użyciu czarodziejskiej różdżki, fala ślepej autokrytyki zniknie.
Wiem już, że to mało możliwe. Często to zbyt wiele warstw do ściągnięcia i ran do uzdrowienia.
Ale żywię nadzieję, że może po prostu zdołam zasiać mikro ziarenko, które wykiełkuje w przyszłości i doprowadzi do zmiany przekonań na swój temat.
Brzmi jak misja 🙂
Program warsztatów „Zobacz siebie inaczej. Jak poczuć się ze sobą dobrze i polubić siebie na zdjęciach?” znajdziesz TUTAJ.
Tej Niezwykłej Godziny Mocy możesz doświadczyć przed dowolną sesją portretową u mnie.
Będzie też świetnym prezentem dla bliskiej ci osoby. VOUCHER znajdziesz TU.
Jest jeszcze jeden dostępny VOUCHER jako prezent dla bliskiej ci osoby: połączenie tych warsztatów z sesją portretową ART. Szczegóły znajdziesz TU.
POWER SPEECH ! W październiku 2024 roku miałam okazję wygłosić godzinną mowę w tym temacie w ramach Kobiecej Akademii Rozwoju w Centrum Biznesowym Atrion w Tychach. I mam ochotę na więcej!
Pamiętaj więc, że ten temat może zaistnieć na spotkaniach, konferencjach, w formie inspirującego, praktycznego wykładu. Znasz kogoś kto organizuje takie wydarzenia i może być zainteresowany? Połącz nas!
Mój program jest też częścią kooperatywy z psychologiem Dawidem Haraczem. Połączyliśmy naszą wiedzę oraz kompetencje i stworzyliśmy całodniowy warsztat dla kameralnej grupy pt.:
„Jak poczuć się ze sobą dobrze? Warsztat o akceptacji, samoocenie i pewności siebie”.
Zajrzyj TUTAJ i zobacz co przygotowaliśmy.
Kolejne terminy będziemy ogłaszać. Chętnie też poprowadzimy taki warsztat na zaproszenie instytucji, firmy lub stowarzyszenia.
Teksty z serii Co z tą samoakceptacją? znajdziesz w kategorii łagodnym okiem.
Fotografie pochodzą z mojego autorskiego cyklu Piękni Ludzie. Piękni, bo różnorodni, unikatowi, jedyni w swoim rodzaju. Serię znajdziesz TU.
Cykl tekstów „Wypalenie na freelansie” zmieściłam w jednym, niedługim esencjonalnym artykule, który napisałam dla portalu Ślązag.
Przeczytaj jeśli masz chęć, kliknij w LINK.
Publikacja ta była możliwa dzięki współpracy Ślązaga z kolektywem KAŻDA JEST WAŻNA, którego jestem częścią.
Wszystkie moje teksty o wypaleniu znajdziesz w kategorii: wypalenie na freelansie.
Kiedy myślę o tym co chcę zmienić w swoim życiu zawodowym – czy też w zasadzie generalnie w życiu – przychodzi kilka konkluzji, ważnych tematów, które noszę w sobie od jakiegoś czasu. A czym dłużej w sobie je noszę, tym bardziej czuję, że powinny zostać uwzględnione w budowaniu nowych jakości.
Nie chcę już działać pod presją, na ścisku, z lęku, nie zamierzam walczyć, ścigać się czy konkurować.
Zamierzam skupić się na tym, co we mnie unikatowe i wyjątkowe, obiecuję słuchać głosu intuicji, być w zgodzie ze sobą. Podążać za wewnętrznym drogowskazem, on się nie myli.
Odwaga. Kiedyś miałam jej sporo. Pojawiała się myśl, robiłam. Wiem, że z zewnątrz zapewne nie było to zauważalne, ale fakt jest taki, że rzadziej sięgałam, a w zamian częściej zastanawiałam się „czy to ma sens”. Wracam do poprzednich ustawień.
Nie będę już, zawsze i bez wyjątku, dostępna dla innych. Partnerskie relacje i poczucie wzajemności w tym, w czym jesteśmy i cokolwiek robimy, to mój kierunek.
Zidentyfikowałam kody biernej agresji wobec mnie, niewspierające postawy i zachowania. Nie będę grać w tę grę, tu stawiam wyraźną granicę.
Spróbuję jasno komunikować co potrzebuję, czego pragnę, a czego nie chcę i sobie nie życzę.
Dołożę starań, by działać szerzej, różnorodniej, spróbuję spożytkować moje doświadczenia i wiedzę nabytą przez te kilkanaście lat na swoim, a co nie musi ograniczać się tylko do wykonywania zdjęć.
Czy odejdę z zawodu – w sensie czy porzucę komercyjne robienie fotografii?
Nie wiem tego jeszcze na ten moment.
Na pewno zrobię dużo miejsca na inne sprawy. Jeszcze nie widzę w pełni nowych krajobrazów, jeszcze ciągle jestem na etapie mocnego procesu przeobrażania starego w nowe. Coś tam mi się wyłania, jakieś kierunki nieśmiało się rysują. Ale wiem, że to jeszcze nie jest obraz wyraźny. Wstrzymuję się więc z decyzjami. Pozwoliłam sobie płynąć, a w zasadzie dryfować. I się przyglądać.
Cokolwiek to będzie, chcę działać z większą dbałością o siebie. Mam tu na myśli nie tylko pracę, ale też to, co robię poza nią. Dodam tu coś, co daje spokój, relaks w głowie, coś co idzie z prawej półkuli, nie z lewej. Sport mi to daje oczywiście, ale potrzebuję kreatywnej „nie pracy”.
Odpoczynek wpisuję na listę potrzeb podstawowych.
Chcę sobie przypomnieć o czym marzyłam kiedyś. I lepiej to tu napiszę, co zapisane to wiadomo.
Lubię mówić po angielsku, chcę mówić tym językiem często i tak swobodnie jak wtedy, kiedy w czasie studiów zwiedzałam Amerykę, czy jeszcze przed nimi, kiedy mieszkałam w Holandii.
Ludzie z innych rejonów świata mnie ciekawią i fascynują, są dla mnie nieustającą inspiracją, bycie częścią międzynarodowych inicjatyw i projektów – art czy innych – byłoby wspaniałe. To możliwość tworzenia w podróży, czerpania z zupełnie innych punktów widzenia. Chcę się zatopić w różnorodności. Z wdzięcznością wspominam moją rezydencję artystyczną na Węgrzech parę lat temu, odnajduję się w takich działaniach.
Lubię myśl, że gdzieś tam, w różnych miejscach Europy czy reszty świata mam kogoś znajomego. I chcę mieć ich znacznie więcej.
Marzę też o tym, by wydać książkę. Niejedną. Fotograficzną z moimi portretami, to wiadomo, ale od jakiegoś czasu piszę powieść. I tu czuję dreszczyk emocji, bo z obrazem jestem obyta, a ze słowem dopiero się zaprzyjaźniam.
I w ogóle z tym słowem taką sobie wizję snuć zaczęłam: siedzę w domku w górach, zerkam na wstające nad lasem mgły po deszczu i piszę. Bardzo to przyjemna myśl, taka kojąca.
Nowy Jork. Miejsce dla sztuki kultowe. Kiedyś pokażę tam swoje portrety. Mam stosowną scenę zapisaną w wyobraźni. Zapominałam, że nie muszę wiedzieć jak, wystarczy że czuję zgodę i pragnienie.
Chcę też, by działy się rzeczy zaskakujące, których w tej chwili nawet nie jestem w stanie wymyślić, a które w połączeniu z moim potencjałem i kreatywnością przyniosą ciekawe przygody.
Wrócę jeszcze do lasu. Ogromne obszary dzikiego kanadyjskiego lasu albo sekwoje w Stanach, wędrówka górskimi leśnymi zboczami dużo dalej niż te nasze beskidzkie. Chcę zgłębiać las.
Marzę też, by świat stał się miejscem łagodniejszym, pełnym zrozumienia dla inności i różnych punktów widzenia, bez narzucania wzajemnie swojej woli. Byśmy czerpali z tego co dobre, a nie eksponowali tego co złe, miałkie, byle jakie.
A jeśli chodzi o przyrodę, posłużę się wymownym symbolem dwóch zbiorów, w których zastępujemy model EGO, ze stojącym na czele człowiekiem, na ECO, w którym człowiek jest jedynie i aż równorzędną częścią. W sieci znajdziesz stosowne obrazki, jeśli do tej pory nie wpadły ci w oko.
To ostatni tekst z serii „wypalenie na freelansie”, kończę na teraz ten cykl, choć nie wykluczam dodania czegoś do tematu w przyszłości.
Jestem sobie wdzięczna, że zdobyłam się na napisanie tej serii. Przyniosło mi to wiele refleksji, spowodowało, że mogłam przyjrzeć się całej tej sytuacji z uważnością, głęboko ją przemyśleć, zacząć rysować zmiany. Zapewne zdarzy się nie raz, że wszechświat powie sprawdzam, będzie badał na ile trwałe są nowe porządki. Zobaczymy. Mam głęboką nadzieję, że trwałe będą.
Od roku jestem w terapii, a moje życie, wraz z tym zawodowym, wyraźnie się zmienia. Choć kolejność tu jest jasna: najpierw zmiany we mnie, w moich postawach, zachowaniach, relacjach ze sobą oraz innymi, w kosmosie emocji, potem nadam (nadaję) wartość temu co i jak chcę robić zawodowo. I cokolwiek to będzie, chcę to robić z lekkością.
czerwiec 2025
Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.
Orientowanie się w otaczającym nas świecie, w mojej rodzinie, zawsze było wartością. Prasa codzienna, tygodniki, miesięczniki, newsy telewizyjne, publicystyka, mnóstwo książek.
Oczywistym jest, że chodzę na wybory, interesuję się wieloma tematami społecznymi, gospodarczymi, politycznymi. Nie raz angażowałam się społecznie czy aktywistycznie.
W ostatnich latach jednakże, zaczęłam mocno ograniczać moje uczestnictwo w tej części publicznego życia. Raz na jakiś czas zaglądam do opracowań publicystycznych i wolę słowo pisane. Dawno wyłączyłam się z newsów oraz rozmów i dyskusji na poziomie sensacji.
Mam serdecznie dość chamstwa, głupoty, prostactwa, agresji, cwaniactwa, przekrzykiwania się i mówienia kilku osób w tym samym czasie, populizmu i załatwiania krótkowzrocznych interesików politycznych bez perspektywy długoterminowej z myślą o ludziach, dewaluowania wartości, niestabilności systemu (przejawiającego się na przykład w wprowadzaniu kluczowych zmian w prawie w ciągu jednej nocy), narracji siły, straszenia, mówienia mi, jako kobiecie, co mam robić i myśleć.
Nie trawię tonu afery, klikbajtowych tytułów, podsycania emocji i próby trzymania nas bez przerwy na wysokim C, ciągłego szumu, oceniania i tego wszechwiedzącego tonu „mam rację” w wypowiedziach publicznych i prywatnych.
Plus oczywiście takie wydarzenia jak pandemia, wojna za wschodnią granicą, rosnące w szybkim tempie koszty firmowe i generalnie życia, a te atrakcje w zaledwie pięć ostatnich lat.
Acha, i do kompletu socjopaci, ludzie wątpliwej reputacji wybierani na prezydentów, którzy gwarantują jedynie postępującą destabilizację i poczucie zagrożenia oraz kolejne ludobójstwo.
Uff, piszę te słowa i już czuję się zmęczona.
„Życie jest wystarczająco trudne bez pokazywania się od najgorszej strony. Świat nie potrzebuje eksponowania negatywów” pisze David R. Hawkins w swojej ostatniej książce.
Staram się więc nabrać dystansu, stworzyć jakiś bufor, który mnie będzie chronił przed uczestnictwem w zbiorowym zasilaniu swoimi emocjami tego, co się dzieje wokół.
Ale czy to jest w ogóle możliwe? Bo na nieświadomość chyba trochę za późno. Weszłam na wysoki poziom niepokoju i nie bardzo wiem jak go zneutralizować.
Odłączenie się od głównego nurtu daje nadzieję i ogląd, że poza kiepskiej jakości mainstreamem są ludzie, którzy swoją postawą i działaniami próbują wpływać na tworzenie lepszej rzeczywistości. Przykładem niech będzie kojąca rozmowa Dariusza Bugalskiego (w ramach podcastu K3, odc. 252) z dr Joanną Ziębą o tym, jak rozmawiać bez przekonywania, pouczania, przepychania się poglądami, a móc oprzeć rozmowę na wzajemnym szacunku.
Zawsze byłam wrażliwcem. „Haczy” mnie to, co dzieje się wokół. Ubolewam nad losem zwierząt hodowlanych, wycinaniem masowo drzew i zatruwaniem rzek, strzelaniem do zwierząt.
Czuję głęboki sprzeciw wobec ludzkich interesików stawianych ponad czystym powietrzem i wodą oraz bogactwem przyrody. Nie potrafimy przyjąć, że też jesteśmy jej częścią i tego zrozumieć nie potrafię.
Mam głęboką niezgodę na fakt, że różnorodność, inność uznajemy za wadę i z łatwością tworzymy z nich pretekst, zamiast czerpać z tej głębi, uczyć się i rozwijać.
Ten świat w wielkiej skali oddziałuje na mnie bardzo, a wolałabym, żeby dużo mniej. Nie mieszczę w sobie wielości problemów tego co na zewnątrz i nie bardzo wiem co z tym zrobić.
Jest też skala mikro, moje codzienne życie, sprawy na już i na teraz, w których również moje poczucie bezpieczeństwa się chwieje.
Przez ponad 18 lat własnej działalności gospodarczej byłam dwukrotnie na L4, za każdym razem krótko, po drobnym zabiegu, nic poważnego. Generalnie nie choruję. To oczywiście wspaniale, ale może gdyby taki kryzys jak ten, który stał się moim udziałem w ostatnim czasie, wydarzył się wcześniej, zrozumiałabym, że będąc na jdg w Polsce, z tytułu mojej aktywności zawodowej, płacenia podatków i ubezpieczeń, na niewiele mogę liczyć.
Z całą mocą chcę podkreślić, że nie przejawiam postawy roszczeniowej, generalnie w życiu jestem nastawiona na działanie. Biorę odpowiedzialność za swoje życie. I w tej chwili muszę sobie poradzić z faktem, że gdzieś po drodze rozjechały mi się założenia z rzeczywistością. Jestem idealistką, to fakt. W swojej naiwności, sądziłam że wystarczy uczciwie pracować i przecież to się musi spinać.
Doświadczając osobistego kryzysu, na tym polu, zderzyłam się ze ścianą.
Każdy twórca, który prowadzi działalność gospodarczą, będzie wiedział o co mi chodzi. Wszelkie benefity, które są składową umowy o pracę na etacie, w przypadku przedsiębiorcy nie obowiązują.
Nie mam płatnego urlopu, chorując i będąc na L4 mogę liczyć jedynie na bardzo symboliczną kwotę z tego tytułu.
O emeryturze lepiej nie rozmawiajmy.
Dla tych, którzy nie znają realiów jednoosobowej działalności gospodarczej, chciałam zrobić krótką rozpiskę, by dać światło na to jak to wygląda.
I nawet już ją napisałam, ale po namyśle, zostawiam to. Freelancerzy wiedzą o co chodzi, etatowców zapewne to nie interesuje.
Nakreślę jedynie dwa absurdy wśród wielu, związane z tym systemem.
Po pierwsze praca w ramach jdg nie wlicza się do stażu pracy.
W maju, na rządowej stronie gov.pl pojawiła się informacja, że te przepisy mają się zmienić z początkiem stycznia 2026 roku. To szansa dla wszystkich twórców i freelancerów, którzy pracują na działalnościach, że w końcu ich staż pracy będzie naliczany prawidłowo, a w zasadzie nareszcie będzie widziany.
Po drugie, do tej pory polski rząd (każdy kolejny) nie był w stanie wypracować systemu zabezpieczeń dla artystek i artystów, który by uwzględniał specyfikę takiej pracy. W marcu 2025 roku projekt ustawy w tym temacie został wpisany do Wykazu Prac Legislacyjnych Rady Ministrów. A więc prace się toczą, po 35 latach coś tam majaczy na horyzoncie…
Wracając do ostatnich miesięcy u mnie. Opcja pójścia na L4 była dla mnie nierealna. Za 2500 zł miesięcznie swojego biznesu nie utrzymam.
Więc ja się muszę trzymać. Pisałam w tekście rozpoczynającym ten cykl, że pomimo chronicznego zmęczenia i kiepskiej kondycji psychicznej, nie mogłam po prostu zrobić sobie przerwy, by odpocząć i potem poukładać sprawy na nowo. Musiałam być cały czas w gotowości zawodowej. Koszty prowadzenia działalności są do zapłacenia zawsze czy zarabiam, czy też nie. Ta sytuacja wytworzyła u mnie dodatkową presję, czułam się jak w potrzasku.
Nie chciałam widzieć, że ten system jest kiepski dla tych freelancerów, którzy opierają swoje działanie na wytwarzaniu dzieł czy usług, są nie do zastąpienia poprzez fakt bycia autorem/ką i mają biznes, który nie zawsze da się skutecznie skalować. Mówię tu o całej rzeszy rękodzielników, drobnych wytwórców, artystów, których sednem działalności jest autorskie tworzenie / wytwarzanie / współtworzenie kultury, a nie delegowanie czy skalowanie.
Krąży takie hasło, że klasę średnią w Polsce od poważnych problemów dzielą jedynie dwie niezapłacone raty kredytu.
W przypadku twórców i artystów wystarczy na przykład kilkutygodniowa choroba wykluczająca możliwość podjęcia pracy.
Przez ostatnie lata zanurzyłam się w pędzie, załatwianiu codzienności, doskonaleniu się w fotografowaniu oraz tworzeniu na polu sztuki, co skutecznie przykryło szerszą perspektywę i konsekwencje funkcjonowania w takim modelu.
Z drugiej strony, innego dostępnego w Polsce nie ma, a posiadanie firmy to jedyny dający możliwość ciągłości ubezpieczenia.
Znam artystów, dla których jdg jest zupełnie nieopłacalna. Na czas zleceń artystycznych wyrejestrowują się z urzędu pracy, podpisują umowę o dzieło, a po wykonanej pracy i końcu umowy, wracają do urzędu, by nadal mieć ubezpieczenie. Paranoja.
Przypomnę też tu wątek, o którym wspomniałam w jednym z poprzednich tekstów: kiedy artysta zakłada firmę, przestaje być w świetle systemu artystą, staje się przedsiębiorcą. I w tym problem.
Mam wrażenie, że przespałam ten czas, czy raczej gnałam na wyparciu. Chciałam po prostu fotografować, rozwijać się w tym, robić to dobrze dla siebie i moich klientów. Nie myślałam o tym, że to może być za mało i że rzetelna, dobra jakościowo praca nie wystarczy.
Ostatni okres, przez te wszystkie perturbacje w świecie zewnętrznym (pandemia, inflacja, rosnące koszty firmowe), był trudniejszy finansowo, więc moje oszczędności stopniały.
A potem przyszedł mój osobisty kryzys. I okazało się, że nie mam pola manewru. Byłam zmuszona do pracy, mimo dojmującego zmęczenia, depresji, problemów z koncentracją i kreatywnością. By stawać na wysokości zadania w pracy z klientami, dokładałam masę energii, by zadbać o nich należycie i by nie odczuli mojej kiepskiej formy.
Żeby nie odpuszczać działań marketingowych i bycia widoczną, z uśmiechem na twarzy dokonywałam autopromocji w mediach społecznościowych, czując że przekraczam siebie, swoje możliwości i chęci. Prawdopodobnie dlatego mam tak wielką potrzebę publikacji tych teksów o wypaleniu, by zrównoważyć ostatni rok robienia dobrej miny do złej gry.
Będąc tyle lat w działaniu na 300% normy, pełnej gotowości i aktywności nieustannej, przyszedł czas, że chciałabym (muszę) odpocząć. I okazuje się, że bezpiecznie zrobić tego nie mogę. Powtórzę – to jak zderzenie ze ścianą.
Nie zrzucam na nikogo odpowiedzialności, nie powiem, że nie wiedziałam w czym jestem. Natomiast skutecznie wypierałam zagrożenia, będąc przekonaną, że już za chwilę, już za momencik, wskoczę na kolejne poziomy sukcesu, które przełożą się również na osiągnięcie stałego pułapu bezpieczeństwa finansowego. Nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć – wielomiesięcznego wypalenia nie planowałam.
Już słyszę te komentarze: wiedziałaś w co się pakujesz, może nie umiesz w firmę, źle to robisz, przedsiębiorcy jak święte krowy, a artyści nieudacznicy. Robiłam jak umiałam i z tym co miałam.
I zaznaczam – opinie z poziomu kanapy i etatu, mnie nie interesują.
Tak, mam gorzki posmak. Bo ten układ nie jest partnerski, a kultura zapierdolu, w której wyrosłam, przejawia się między innymi właśnie w takim repertuarze dostępnych możliwości.
Byłam bardzo pochłonięta bieżącymi sprawami, doskonaleniem tego co robię i swoim rozwojem w fotografii, przez co odkładałam sprawy fundamentalne na potem.
A potem jest teraz.
maj 2025
Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.
Relacje to chyba najtrudniejszy kawałek do poukładania. Kiedy myślę o nich w kontekście mojego freelancerskiego życia, rozpatrując je jako aspekt dokładający cegiełkę do wypalenia, widzę akcenty w kilku miejscach, zarówno na polu relacji osobistych, jak i zawodowych.
Spróbuję je przybliżyć.
Życie prywatne i praca są ściśle ze sobą powiązane, wpływają na siebie wzajemnie. Jesteśmy jacy jesteśmy i to się przejawia w każdej dziedzinie naszego życia. Dla przykładu kłopot ze stawianiem granic, będzie widoczny zarówno w pracy, jak i w relacjach prywatnych, choć zapewne różne systemy mogą generować nieco inne zachowania.
Mam wrażenie, że będąc na freelance, w tym tańcu zawodowo – relacyjnym, pozwalamy innym wobec nas na znacznie więcej niż byśmy chcieli. Staramy się budować dobre relacje z klientami, a równocześnie nie rzadko ulegamy naciskom i przekroczeniom, z obawy czy kolejne zlecenia nadejdą.
Artyści, twórcy, osoby na freelance, bardzo często pracują sami, w pojedynkę. Jeśli zakładają firmy, to w formie jednoosobowej działalności i nikogo nie zatrudniając nadal działają solo. A przybywa obowiązków, zobowiązań spraw do załatwienia i decyzji do podjęcia.
Mówi się o zjawisku samotności soloprzedsiębiorcy.
I tak, doświadczałam tego. Poczucia, że to wszystko co jest na mojej głowie, to dużo i nie mam tego z kim współdzielić. Ale jest całkiem sporo możliwości.
Grupy networkingowe to świetne rozwiązanie, mastermindy to złoto, platformy rozwojowe, kręgi, warsztaty, spotkania i mentoringi są też bardzo dobrymi opcjami, które polecam. Regularnie bywam na spotkaniach biznesowych, przez szereg lat należałam do organizacji networkingowej, staram się zrzeszać i angażować w inicjatywy, które dają wsparcie i wymianę doświadczeń. Bardzo polecam takie formy interakcji z innymi przedsiębiorcami. Daje to pewne osadzenie, można znaleźć bratnie dusze i osoby, które doskonale rozumieją czym jest freelancing.
Jesteśmy zwierzętami stadnymi. Potrzebujemy karmiących relacji jak powietrza. Pragniemy poczucia, że jesteśmy potrzebni, widziani, kochani, łakniemy akceptacji, zrozumienia, troski, poczucia bezpieczeństwa, szacunku, uznania.
Na pewno kluczowe jest mieć tak zwanych „swoich ludzi”, takich w głębokiej i szczerej przyjaźni. Przed którymi nic nie trzeba udawać, można się popłakać i dziko radować, wściekać się i marzyć, którzy są uważni i zainteresowani, i wobec których my też tacy jesteśmy. Można razem świętować sukcesy i opłakiwać porażki. To taki mocny fundament, który pomaga znosić różne życiowe niedogodności.
W terapii, która nadal jest moim udziałem, dotykałam tematu dojmującego osamotnienia, również w relacjach, które towarzyszyło mi całe moje życie, pamiętam to od dzieciństwa. W parze z tym szedł lękowy styl przywiązania. Spore combo, które miało znaczenie dla tego jak funkcjonuję w relacjach prywatnych oraz miało swoje odbicie w płaszczyźnie zawodowej. To bardzo osobisty i wielkiego kalibru dla mnie temat, więc szczegóły zostawiam dla siebie.
Napiszę jedynie, że wiele się zmienia, bo poznałam przyczyny, mechanizmy, wpływy. Uczę się reagowania w sposób adekwatny, asertywny, z poszanowaniem własnych granic, nie chcąc już naddawać. To praca trudna, bo otoczenie reaguje. Moje „nie” może być zaskoczeniem, a komunikowanie potrzeb i oczekiwań, jeszcze większym.
W jednym z podcastów Filip Cembala powiedział, że w relacjach bliskich, przyjacielskich, partnerskich mamy prawo oczekiwać.
Oczekiwać uważności, zainteresowania, wsparcia, troski. I ja się z tym zgadzam. Czym bliżej z drugim człowiekiem jesteśmy, tym bardziej chcemy, by dając, również dostawać. Pragniemy poczuć pełnię tej więzi.
Wiem już, że relacje niesymetryczne nie będą więcej moim udziałem. I nie mam tu oczywiście na myśli rozliczania co i ile jest po każdej ze stron. Bardziej chodzi o to, że nie chcę już mieć poczucia, że wypełniam relację i za siebie i za drugą osobę. Jak mówi moja terapeutka: ruch jest po obu stronach.
Odpowiedzialność za to jak było, pozostawiam przy sobie. Bo to ja pozwalałam na określone zachowania i postawy przejawiane wobec mnie.
Ostatnie miesiące spędzałam przede wszystkim w swoim towarzystwie. Zaczęłam od przyglądania się relacji właśnie ze sobą, bo byłam o włos od utraty zaufania do siebie. Potrzebowałam spokoju i ciszy, skupienia na swoich sprawach, postanowiłam dać czas temu co się zmienia i tworzy.
Choć nie uniknęłam poczucia izolacji, bycia na bocznym torze, gdyż zwykle toczyłam bardzo towarzyskie życie. Ale czułam konieczność przekierowania uwagi z tego co na zewnątrz, do tego co we mnie.
W relacjach biznesowych najwyżej cenię uczciwość, otwartość, szacunek, dobrą komunikację i partnerskie podejście. Dodając do tego mój perfekcjonizm (tak, wiem, pracuję z nim by nie był hamulcem), umiłowanie jakości i świetną organizację – dowożę, również na poziomie wartości. I nie wyobrażam sobie, by było inaczej oraz nie zamierzam w tej dziedzinie odpuszczać.
Od lat powtarzam i podkreślam z całą mocą, że na swojej drodze spotykałam wspaniałych klientów. Widocznie przyciągałam osoby z podobnym zestawem cech i wartości, więc pracowało nam się ze sobą dobrze.
Czy mimo wszystko zdarzyły się zadry, nieprzyjemne sytuacje, takie z poczuciem, że ewidentnie tu jest coś nie tak? Oczywiście. Chyba nie sposób tego uniknąć.
Co więc w takich sytuacjach kiedy na przykład: klient, szantażem, stara się zmusić mnie do wykonania zlecenia za mniej pieniędzy – „albo pani zrobi to za sześćset, albo wezmę ofertę konkurencji”, albo uporczywie nie odpisuje na moją korespondencję czy nie odbiera telefonu, kiedy zbliża się termin współpracy, a są jeszcze sprawy do doprecyzowania, albo wstępnie bukuje termin, po czym nie potwierdza współpracy do ostatniej chwili, pomimo wielu próśb z mojej strony.
Albo coś, co w moim odczuciu jest chyba najbardziej przykre w całej mojej zawodowej karierze: klient odchodzi bez słowa po wieloletniej współpracy. Ta sytuacja jest szczególnie gorzka, bo wieloletnia współpraca opiera się przecież na dobrych relacjach. Więc co się wydarza na tym polu, że brakuje absolutnie podstawowej kwestii, jaką jest podziękowanie za współpracę?
To, co jest dla mnie kluczowe w tej chwili, to udoskonalanie komunikacji w oparciu o moje wartości, wyraźne stawianie granic kiedy czuję, że są przekraczane oraz ugruntowanie świadomości, że biorę odpowiedzialność jedynie za siebie, nie za zachowanie drugiej strony.
W życiu na freelance artyści i twórcy znoszą wiele. Zawsze z tyłu głowy mają pytanie czy zlecenia będą, bo przestoje w pracy występują. Do tej niepewności dokłada się masa napięcia i poczucie goryczy, kiedy idąc z tego lęku o pracę, zgadzamy się na brak szacunku, kiepskie maniery i zaniżanie cen.
Niedawno poznałam historię fotografa, który obawia się wyciągnąć konsekwencje wobec klienta, używającego zdjęć za które nie zapłacił i z których usunął znak wodny, bo ta przykra sytuacja i „awantura” z tym związana, może się położyć cieniem na reputacji fotografa i zniechęcić kolejnych klientów. Serio?
Czy ktokolwiek miałby takie wątpliwości wobec złodzieja roweru z przydomowej komórki?
Przymykanie oczu na sytuacje, które mnie przekraczają, przesuwam do szufladki „przeszłość”. I dotyczy to relacji w każdym aspekcie. Będę zapewne praktykować ten proces raz z lepszym, raz z gorszym efektem, bo pewnie od kreski nie da się tego zrobić. Ale moja wnikliwa praca z emocjami, przekonaniami i postawami, na pewno przełoży się na nowe jakości w relacjach. Myślę, że zyskają obie strony. I czuję ulgę.
maj 2025
Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.
Temat emocji, to temat złożony i wielowymiarowy. Z emocji wynikają nasze postawy i nawyki, emocje mają odbicie w decyzjach. Nie sądzę, by dało się rozdzielić życie osobiste od zawodowego, to znaczy to co przeżywamy w życiu prywatnym, będzie miało wpływ na sferę zawodową i na odwrót. Wypalenie zawodowe może nie mieć swojej przyczyny w pracy.
Jestem zdania, że uważność na swoje emocje pomoże rozpoznać to, co tworzy skrypty i scenariusze, za pomocą których działamy, a niekoniecznie nam służy. Spróbujmy załatwić niezałatwione, uzdrowić zranienia. Mamy większe szanse, by zbudować odporność psychiczną, która przysłuży się nam w każdym obszarze życia.
Rozpoznałam, co przyczyniło się do mojego, okraszonego epizodami depresyjnymi, wypalenia. Terapia w tym kontekście to złoto, niełatwa acz wartościowa praca z tym, co wymaga uzdrowienia.
Przejawiałam (pisząc o tym w czasie przeszłym, nieco zaklinając rzeczywistość) taki zestaw cech, który regularnie mnie ściągał w dół. Nie tylko teraz oczywiście, to nie kwestia ostatnich kilku lat. To przestrzeń większości życia.
Zacznijmy od perfekcjonizmu. Perfekcjonizm to ZŁO 🙂
Ileż to ja pomysłów nie wdrożyłam, bo wydawały mi się nie dość dobre. Ileż propozycji nie złożyłam innym oceniając, że to jeszcze nie czas i nie jestem gotowa. Ile godzin spędziłam nad szlifowaniem rzeczy, które nie miały kluczowego znaczenia dla mojego biznesu.
Za to obdarowywałam się dużą dawką krytyki, umniejszałam osiągnięciom, krótko lub w ogóle ich nie celebrowałam, bo zawsze przecież mogło być lepiej. Zakładałam też, że wiedzieć powinnam wszystko i mieć wszystko pod kontrolą, i uwaga najlepsze – łącznie z rzeczami, na które zwykle nie mamy wpływu 😉 Kiedy zdarzyło mi się popełnić błąd, odchorowywałam to srodze.
Perfekcjonizm to skuteczny hamulec rozwoju w biznesie i twórczości. Znam artystów, którzy nigdy nie są w stanie skończyć swojego dzieła, bo nanoszą poprawki w nieskończoność. A jak w końcu dodadzą ostatni szlif to i tak mają poczucie, że coś tu jeszcze należałoby zrobić.
Perfekcjonizm ma też prawdopodobnie swoje jaśniejsze strony. U mnie przekłada się na świetną organizację, przywiązanie do jakości, staranność i poczucie odpowiedzialności.
Jak wiadomo, nawet najfajniejsze rzeczy, przedawkowane, mogą nam zaszkodzić.
Porównywanie się do innych.
Fatalne. Skupianie uwagi na konkurencji ogranicza twój rozwój. Mogę tu zaryzykować twierdzenie, że czym dłużej jesteś na rynku, czym bardziej masz ugruntowaną markę, tym mniej się porównujesz do innych. Przynajmniej jest na to szansa.
Porównywanie się do innych zwykle mnie „dopada”, kiedy u mnie jest gorzej, coś idzie nie tak, jak bym chciała. Mam wtedy wrażenie, że u wszystkich jest ekstra, tylko u mnie do dupy. A obrazki kreowane w mediach społecznościowych tylko te wrażenia potęgują. Zapewne to znasz.
To wyobraź sobie teraz czas wypalenia, czyli totalnie niskie loty, w konfrontacji z prezentacją sukcesów innych osób z twojego otoczenia albo tych obserwowanych w sołszialach. Spadasz jeszcze głębiej.
Przeniesienie uwagi na siebie i zaopiekowanie się sobą w takich momentach jest bardzo ważne. Ale trudne. U mnie, oprócz próby minimalizowania skrolowania, przełożyło się to też na ograniczenie kontaktów w realnym życiu. Przestałam być obecna w wielu miejscach, w których mnie zwykle widywano, zwłaszcza w kontekstach fotograficznych. Nie miałam w sobie na to miejsca.
Niepewność siebie, niska samoocena.
Wpływają na brak asertywności, trudności w negocjacjach, na szukanie aprobaty zamiast zadbanie o swoje interesy. Objawiają się niewiarą w to, że można wyrażać swoje potrzeby, lękiem przed oceną i przed tym, że zostanie się odrzuconym – na przykład boisz się, że klient nie skorzysta z twojej oferty, pójdzie gdzie indziej, więc „lepiej” się zgodzić na kiepskie warunki, działać wbrew sobie i jakoś to będzie… Ale niesmak zawsze pozostanie.
Takie cechy na pewno utrudniają na początku drogi zawodowej, kiedy stąpasz po nowym gruncie – i ja takie przejawiałam. Z czasem warto odrabiać te lekcje, nabierając doświadczenia zawodowego, pracować z tymi cechami, bo naprawdę trudno jest prowadzić biznes, zwłaszcza ten blisko serca, kiedy w siebie nie wierzysz.
Te cechy są podstępne. Nawet po latach, kiedy wydawało mi się, że mocno stoję na obu nogach, kiedy przychodził czas trudniejszy – gorszego prosperity, kiepskiego samopoczucia psychicznego, błyskawicznie dochodziły do głosu.
W takich chwilach staram się przekierować uwagę na twarde fakty: moje osiągnięcia, doświadczenie, jakość tego co tworzę. A jeśli to nie pomaga, dzwonię do przyjaciółki – ona zawsze przypomni mi czego dokonałam i przebierać w słowach nie będzie.
Frustracja i rozczarowanie.
Ich przeżywanie na pewno przyczyni się do wypalenia, są reakcją na długotrwały stres, niespełnione oczekiwania i brak satysfakcji. A trzeba przyjąć za pewnik, że niepowodzenia będą. Można doświadczać wrażenia, iż pomimo dużego wysiłku i nakładów pracy, należyta gratyfikacja nie nadchodzi. A kładąc tu akcent na bardzo osobisty stosunek twórcy do tego co robi, narastająca irytacja, poczucie bezsilności i spadek motywacji są tylko kwestią czasu.
To też kawałek mojej historii. Jeszcze nie wiem jak ogarniać te emocje. W moim wypaleniu grały bardzo głośno, nadal mam je na warsztacie.
Lęk.
Jest zarówno przyczyną wypalenia jak i jego objawem, działa trochę jak błędne koło. U mnie powodował wieczną gotowość do działania, życie na ścisku, przełożył się na stres i chroniczne zmęczenie. Poczucie niepewności i niestabilności zatrudnienia w pracy na freelance zdaje się być stałą cechą tego modelu. To nie tylko kwestia tego czy zlecenia będą czy nie, ale też tego, że system jdg nie jest w mojej ocenie systemem bezpiecznym, zwłaszcza dla małych wytwórców, rzemieślników, artystów, którzy nie skalują swojej działalności, a polegają na tym co wytworzą i sprzedadzą.
Lęk wiąże się też z perfekcjonizmem. Nieustanne dążenie do doskonałości, przy jednoczesnym lęku przed porażką, zwiększa ryzyko przeciążenia psychicznego i emocjonalnego.
W ostatnich latach lęk, niepewność i brak poczucia bezpieczeństwa stały się u mnie dojmujące. Po pierwsze lękowy model przywiązania rzutował na relacje, po drugie bycie w systemie jdg i po trzecie nieumiejętność zdystansowania się do tego co płynie ze świata – o wszystkich tych aspektach jeszcze będę pisać.
I pomimo że przekierowywałam się na relaks, bycie w przyrodzie, głęboki oddech, sport, próbowałam jakoś nad tym zapanować, mam wrażenie, że przekroczyłam jakąś krytyczną granicę związaną z dawką długotrwałego lęku, po przejściu której już nie byłam w stanie tego ogarnąć. I nadal jest to dla mnie temat do pracy.
Odwaga.
To stawianie granic, mówienie, „nie”, otwarte wyrażanie swoich potrzeb, szukanie pomocy w chwilach trudniejszych, podejmowanie decyzji, nawet tych niewygodnych dla innych.
Zestawmy teraz powyższe cechy z tradycyjnym wychowaniem dziewczynek.. Te ograniczenia, my kobiety, mamy w DNA. I trzeba sporej świadomości i dobrej pracy ze sobą, by pozbyć się krzywdzących schematów.
Całe życie byłam „Zosią Samosią”, potrzeby innych przedkładałam nad swoje, choć pozornie wydawało mi się, że tak nie jest.
Asertywność i stawianie granic – temat rzeka. Generalnie w życiu bardzo ważne, w biznesie oczywiście również. Nie zawsze potrafiłam zadbać należycie o swoje interesy, z łatwością mogę wskazać sytuacje, w których pozwoliłam na nazbyt wiele. Skoro nadal je pamiętam, to zapewne jeszcze ich w pełni nie odpuściłam.
Bardzo polecam freelancerom pracę ze swoją odwagą. To nie tylko odwaga do wspomnianego stawiania granic (np. odmówienia zrobienia czegoś na rano po wieczornym telefonie od klienta) oraz mówienia „nie” (odrzucanie zleceń źle płatnych albo takich, które przekraczają twoje możliwości czasowe czy energetyczne), ale też odwaga do dbania o siebie bez poczucia winy (przerwy, dni wolne, urlopy czyli traktowanie odpoczynku jako części pracy, a nie luksus), oraz odwaga do zmiany kierunku (czyli rezygnacji z projektów, które wypalają lub na przykład przekształcenia modelu pracy). I jakże ważna odwaga do proszenia o wsparcie i pomoc (nie czekanie do chwili kiedy jest już krytycznie, a poszukanie odpowiednio wcześniej mentora / terapii / wsparcia innych freelancerów).
Ostatnie lata to oczywiście nie tylko trudne emocje i zmaganie się. Te wzmacniające, niosące dobro i przyjemność, też były obecne.
Kiedy nadchodziły spadki, a były moim udziałem regularnie na przestrzeni lat, zwykle wchodziłam w stan, który można nazwać zastygnięciem. Przeczekiwałam kryzys, w ścisku. Coś tam może i robiłam, jakieś kroki podejmowałam, ale generalnie nie zajmowałam się przyczyną spadku, nie szukałam sedna i nie pracowałam z nim gruntownie.
Wiesz zapewne, że nieodrobione lekcje zawsze dostaniesz do odrobienia po raz kolejny. Czasem zmieniają kontekst, ludzi, narzędzia, ale zawsze chodzi o to samo.
maj 2025
Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.
W tej całej mojej „przygodzie” z wypaleniem, ciało to arcyciekawy dla mnie wątek.
Wspomniałam w pierwszym tekście, że zanim nastąpił zeszłoroczny kryzys, od dwóch lat byłam w czymś co śmiało mogę nazwać autoterapią. A zaczęło się od ciała, tak jak by ono wiedziało co się święci i wiedziało, że będę potrzebować sporo siły, by przebrnąć przez te perturbacje.
Ciało wiedziało.
W czerwcu 2022 stały się dwie istotne rzeczy. Zupełnie nie planując, z dnia na dzień, wskutek „zbiegów okoliczności”, przestawiłam się na tzw. post przerywany 8/16 oraz zaczęłam biegać. Sprawy te przełożyły się na moją kondycję i samopoczucie, weszły od razu w nawyk i stosuję je nieprzerwanie do teraz.
Uregulowanie kwestii związanej z odżywianiem (nie piję też alkoholu) i wprowadzenie sportu kardio (obok jogi, którą praktykuję od lat), istotnie wpłynęło na moją kondycję fizyczną. Ośmiogodzinny sen w mniej więcej stałych ramach czasowych też był bardzo ważny (choć zdarzało mi się spać dłużej, co w towarzystwie epizodów depresyjnych, może być właśnie przejawem depresji i wypalenia – zasypiałam na długo, żeby się odłączyć).
Dokładnie w tym czasie, czerwcu 2022, sięgnęłam po pierwsze lektury, które stały się moimi przewodnikami w poszukiwaniu siebie i w sobie. Trenując ciało, odżywiając je należycie, karmiąc się lasem i przelewając myśli na papier, rozpoczęłam czas „rozpakowywania”.
Niestety to nie jest tak, że uniknęłam negatywnych konsekwencji w ciele, wynikających z całej tej sytuacji. Czym bliżej zeszłego czerwca i „momentu zero”, tym więcej miałam w ciele napięć, bólów mięśni, głowy, brzucha, pojawiły się problemy z układem trawiennym. Do tego kłopoty z koncentracją, skupieniem, motywacją, uwydatniło się chroniczne zmęczenie.
Na szczęście, pomimo kryzysu, utrzymałam swoje nowe nawyki. Pamiętam sytuacje, kiedy rano siadałam do pracy przy komputerze i czułam, że nic nie jestem w stanie zrobić. Niechęć i brak sensu. Czym prędzej zakładałam strój sportowy, wsiadałam w auto i jechałam do lasu pobiegać. W czasie biegu czułam jak mój nastrój się poprawia, jak endorfiny zaczynają krążyć we krwi i wpływają na zmianę widzenia rzeczywistości.
Odpoczywanie.
Muszę tu zrobić rachunek sumienia i wziąć pod uwagę całe te 18 lat prowadzenia swojej działalności. Ponieważ regularnie, latami, brałam kamyczki z koszyczka „brak wypoczynku” i wrzucałam je do ogródka zwanym wypaleniem.
Dopiero ostatnie kilka lat, to czas w którym postawiłam wyraźną granicę między pracą, a odpoczynkiem. Zadecydowałam, że nie robię zleceń w weekendy i wieczorami (z małymi wyjątkami rzecz jasna). Biorąc pod uwagę długość bycia w tej branży – to ułamek całości. I oczywiście, że przekierowanie na fotografię portretową wizerunkową ułatwiło to zadanie, bo w takich dziedzinach fotografii jak reportaż, jest to nie do zrobienia.
Ja po prostu miałam kłopot z odpoczywaniem w dzień powszedni, w który i tak byłam online, odbierałam telefony i załatwiałam różne sprawy, z którymi klienci przychodzili.
Sobota i niedziela są gwarantem ciszy, spokoju i dają możliwość oderwania się od obowiązków zawodowych.
Jest tu jeszcze jedna sprawa związana z wypoczywaniem: urlop. Najdłuższy urlop w całej mojej karierze trwał 13 dni – licząc oczywiście z weekendami. Ostatnie dwa sezony – po 11 dni. Zazwyczaj wyjeżdżałam na krócej, zwykle tydzień, i tak pozostając online. Planowanie urlopu zawsze podporządkowywałam temu co w pracy. Generalnie kreślenie czasu wolnego było na dalszej pozycji, a mając już w końcu dni wolne – zawsze i tak byłam głową w firmie.
Pamiętam też taki sezon, kiedy wraz z moim partnerem nie byliśmy w stanie znaleźć wspólnego czasu na wyjazd, nie zgadzały nam się kalendarze, zawsze jakieś zlecenia u mnie czy u niego się zazębiały. Więc ja z tego urlopu zrezygnowałam, szybciutko racjonalizując sytuację. Marcin pojechał sam, bo nie widziałam powodu dlaczego miałyby z wakacji rezygnować, był bardzo zmęczony. A równocześnie nie widziałam kłopotu w tym, że ja je odpuszczę.
Jestem pewna, że takie sytuacje skrzętnie zapisywały się w moim ciele i emocjach. Żyłam zawsze w pełnej gotowości do działania, w nierównowadze pomiędzy wysiłkiem, a gratyfikacją.
Łączność.
Czasem mam tak, że zanim głowa podejmie decyzję, to w ciele już czuję jaka jest odpowiedź – nie rób tego, nie zgadzaj się.
Wiele razy ignorowałam ten głos pod postacią ścisku w brzuchu i szłam w kierunku racjonalizacji. I zawsze potem wynikały z tego jakieś niedogodności.
Ciało wysyła nam wiele sygnałów, tylko zazwyczaj, większość z nas, jest na nie głucha. Nie rozumiemy jego języka, albo udajemy że nie słyszymy, nadużywając, eksploatując, a równocześnie oczekując, że będzie nam służyć doskonale.
Freelancing, ze względu na swoją charakterystykę, co do zasady stawia potrzeby ciała przy końcu listy potrzeb (no dobra, freelancer je w takiej pozycji stawia). Siedzenie przy komputerze godzinami, brak czasu na ruch, niedojadanie albo jadanie byle czego, zarywanie nocy, bo na jutro trzeba coś skończyć, długotrwały stres. Taki model nie jest już moim udziałem, ale bywał.
Pamiętam jeszcze z czasów prasowych, kiedy kilka intensywnych dni pracy w upale, skończyły się udarem cieplnym. Odwodniłam się i z objawami silnego bólu ciała i totalnego osłabienia wylądowałam w łóżku. Nie byłam w stanie zrobić sobie herbaty, mama karmiła mnie zupą.
Słyszałam też opowieści o traceniu przytomności ze zmęczenia, przewlekłych bólach głowy czy nie chodzeniu na rehabilitację zalecanej przy poważnych urazach kręgosłupa, za to nadal, z beztroską dźwiganie sprzętu foto.
Ciało zawsze mówi, ale my nie słuchamy. Ulegamy presji. By pracować jak najwięcej, póki zlecenia są. By pracować jak najszybciej, to klient zadowolony będzie i wróci. By robić to wszystko, co każe nam internetowy świat, a co na pewno będzie gwarantem sukcesu.
Każdy w końcu się przekona, że taka postawa doprowadzi do katastrofy. Zaniedbania się kumulują, nie da się odespać zarwanych nocy czy odzjeść byle czego.
Ale wiem jak to działa. Najczęściej trzeba się przekonać na własnej skórze.
Jako że ciało zawsze jest w tańcu z emocjami, kolejny tekst będzie właśnie o nich.
Tu zaznaczę jedynie, że emocje zapisują się w komórkach naszego ciała, tworząc skrypty nieuświadomionych reakcji. Ile razy zdarzyło ci się zareagować w konkretnej, powtarzającej się sytuacji, w sposób nieadekwatny, ale zawsze taki sam, nie rozumiejąc dlaczego tak się zachowujesz? No właśnie, zadziałał schemat. Dodajmy do tego to, co nosimy w sobie w spadku po poprzednich pokoleniach, odziedziczone traumy i przeżycia. Ustawienia startowe nie są białą kartą. Ciało to wszystko przechowuje.
U mnie przechowywało nie mało, a wprawienie go w intensywny ruch pomogło przywrócić do świadomości to i owo..
maj 2025
Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.
Przyszłam do tego zawodu z pasji. Fotografuję mniej więcej od przełomu 2000 i 2001 roku, szybko znalazłam sobie grupę ludzi o takim samym zainteresowaniu i w ich towarzystwie rozwijałam swoje umiejętności. Równie szybko zaczęłam mieć pierwsze publikacje na łamach magazynów fotograficznych (2002 rok) oraz wzięłam udział w pierwszej wystawie zbiorowej. Wszystko toczyło się intensywnie, weszłam w to na całego.
W 2002 roku skończyłam studia (socjologię i pracę socjalną) i w zasadzie od razu rozpoczęłam pracę. Przez cztery lata – z różnym statusem, najpierw krótko jako wolontariuszka, potem staż oraz umowa na zastępstwo, bo nigdy nie miałam stałej – pracowałam jako pracownik socjalny w pogotowiu opiekuńczym. Zdałam sobie jednak sprawę, że to nie jest moja bajka i nie chodziło o sam zawód, a raczej o warunki jego uprawiania.
W 2006 roku podjęłam decyzję o zwolnieniu się z etatu. Jedyną rzeczą, na którą byłam w stanie się przekierować, to fotografia. Nic innego nie umiałam. Z pełnym zaangażowaniem, z postawieniem wszystkiego na jedną kartę, ucząc się na bieżąco fachu fotoreporterki, rozpoczęłam współpracę z kilkoma tytułami śląskiej prasy oraz z agencją fotograficzną.
Hasło „postawienie wszystkiego na jedną kartę” jest w tej opowieści istotne. To było konieczne na początku tej drogi, by móc wystartować, skupić się na nauce zawodu, być w pełnej dyspozycyjności i gotowości (jak to w prasie). Z czasem, mogłam odpuszczać, ale nie zrobiłam tego.
Ta pełna koncentracja została ze mną na lata.
Postawienie wszystkiego na jedną kartę oznaczało maksymalne skupienie na fotografii w każdym wymiarze i stało się też przyczynkiem do przyjęcia w sposób bezwiedny modelu „trzy w jednym”. Tak to nazwałam, by wyjaśnić o co mi chodzi.
Utworzyłam pewien konstrukt, nazwijmy go PERSONĄ, na którą złożyły się trzy elementy: JA Joanna + ja fotografka + firma to ja.
Zaczęłam się identyfikować z tym co robię tak bardzo, że zatraciłam dystans do ról, które objęłam. I może nie jest to istotne wtedy, kiedy na wszystkich trzech polach jest w porządku. Problemy zaczynają się, jeśli którykolwiek z tych obszarów szwankuje.
Na przykład kiepski stan psychofizyczny przełoży się na gorszą kreatywność i trudności z podejmowaniem decyzji w firmie. Kryzys w tworzeniu podważy sens prowadzenia firmy i wpłynie na samoocenę. Problemy z funkcjonowaniem i rozwojem firmy podważą wartość tego co tworzę oraz oczywiście będą miały znaczenie dla kondycji psychicznej. Obieg zamknięty.
Budowanie marki osobistej opiera się na JA. Tym ona jest. Ale wiem już, że zachowanie zdrowego dystansu pomiędzy JA a rolami, które zdecydowałam się pełnić, jest po prostu niezbędne.
I jak to się ma do wypalenia?
Zasadniczo. Kryzys w jednym obszarze rozlewa się na resztę, toniesz wszędzie. Przestajesz widzieć swoje zasoby, kompetencje, umiejętności, dorobek, talent. Trudności w działaniu przekładają się na samoocenę i pewność siebie. Chwieje się poczucie własnej wartości.
Tak silne przywiązanie do konstruktu PERSONY powoduje, że decyzja o tym, by zmienić kierunek działania, zająć się czymś innym, zająć się czymś jeszcze, staje się niemożliwa. Wszystko albo nic. A właściwie wszystko, za wszelką cenę.
Wiem, że muszę przemodelować swoją działalność i stało się dla mnie jasne, że jeśli nie będę w stanie tego zrobić, zamknę swoje studio i firmę. Wypowiadając te słowa po raz pierwszy – na totalnym ścisku brzucha – poczułam jednak ulgę.
Zaczęłam obserwować jak model „trzy w jednym” zaczyna się rozwarstwiać. Zobaczyłam kim jestem jeszcze, jakie mam umiejętności i kompetencje, jak wiele za mną doświadczeń, które można spożytkować na innych polach oraz że nadal pozostanę sobą, nawet gdybym zaczęła robić coś zupełnie innego. Tą zmianą nie przekreślę swojego dorobku i osiągnięć w fotografii.
Moment rozwarstwiania, rozluźniania, ma uzdrawiającą moc.
Zaczęłam więc głośno mówić, nie bez trudu oczywiście, że może „się zamknę”. Musiałam to usłyszeć, musiałam zacząć o tym rozmawiać, pomimo że było to dla mnie ekstremalnie przykre. Przeszłam od poczucia totalnej klęski, do zgody na to, że tak może się stać.
Przyglądam się innym możliwościom. Daję sobie czas, starając się zachować w tym cierpliwość i szacunek do procesu. Nie podejmuję decyzji pochopnie, choć nie jest łatwo wystać „w zawieszeniu”.
Otwieram się na propozycje, nawet te, które (może tylko pozornie) są daleko od fotografii.
I wrócę jeszcze na moment do hasła „postawić wszystko na jedną kartę”.
Od tamtego momentu żyłam tylko fotografią. Pierwsze lata wymagały stu procentowego skupienia w zupełnie nowej dla mnie dziedzinie, potem po prostu tak mi zostało. Oczywiście, regularnie uprawiam sport, jeżdżę w góry, czytam. Tu chodzi bardziej o to, że robiąc z pasji zawód, nie zadbałam o to by mieć coś, co będzie nową pasją, jakimś zainteresowaniem, które wprowadziłoby równowagę i pewną harmonię. Coś co ewidentnie byłoby twórczą „nie pracą”.
Ta koncentracja na „jednej karcie” spowodowała też, że mój model pracy przez lata opierał się tylko na jednym – fotografowaniu. Trudno mi było spojrzeć na boki, wprowadzić pewne urozmaicenie, poszerzyć działalność (nie mam tu na myśli innych dziedzin fotografii, a na przykład korzystanie z wiedzy o fotografowaniu), dopuścić coś zupełnie innego. PERSONA okazała się bezkompromisowa.
Kiedy o tym myślę, przychodzi mi do głowy, że może chodziło o przekonanie i postawę, że jeszcze osiągnę „to”, i jeszcze w „tym” się udoskonalę, a potem będę już mogła spokojnie poluzować. Tyle, że nie wyznaczyłam granicy.
Chcę się jeszcze rozprawić z powiedzonkiem: „zrób z pasji zawód, a nie przepracujesz ani jednego dnia”. Kiedy słyszę te słowa, mam ochotę chłostać. Uważam je za idiotyczne, choć zdaję sobie sprawę, że każdy może mieć inny do nich stosunek.
Zrobienie z pasji zawodu, zmienia tę sprawę zasadniczo. Od tej pory tworzysz, żeby zarabiać. A to rodzi presję.
Decydując się na przekształcenie swojej pasji w zawód, wzięłam na siebie prowadzenie firmy w zakresie: traktowania fotografii jako produktu, pracy nad jakością usługi, pozyskiwania i obsługi klientów, tematów dotyczących sprzedaży, marketingu i komunikacji, budowania marki osobistej, prowadzenia swojego biura z korespondencją, umowami, sprawami finansowymi, prowadzeniem mediów społecznościowych.
Stałam się przedsiębiorczynią i weszłam na rynek ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dla systemu przestałam być artystką, stałam się właścicielką firmy, mimo że trzon działalności jest dokładnie ten sam.
To wszystko pracą nie jest?
{Dygresja. W Katowicach – nie wiem jak jest w innych miastach – ma to na przykład też takie konsekwencje, że nie dostanę pracowni na rzecz prowadzenia działalności artystycznej z zasobów miejskich po preferencyjnych cenach, w grę wchodzi tylko komercyjny wynajem lokalu.
Jest program Lokal na Kulturę, w którym prowadzenie jdg to konieczność, ale w mojej ocenie jest on przede wszystkim sposobem miasta na remontowanie zrujnowanych lokali nieswoimi pieniędzmi. Program ma już parę lat, więc pewnie za jakiś czas większość proponowanych lokali w tak złym stanie już nie będzie}.
Na szczęście mnie się te wszystkie „firmowe” rzeczy podobały, z ciekawością uczyłam się nowych umiejętności i naprawdę mnie to rajcowało. Ale znam wielu artystów, twórców dla których ta forma jest po prostu opresyjna, a przede wszystkim nieopłacalna. O jdg na razie tyle, wrócę do tego w którymś z późniejszych tekstów.
Kończąc, wiem że niniejszy tekst może zawierać nutkę goryczy. Moją intencją nie jest narzekactwo, czy zniechęcanie osób artystycznych do przejścia na jednoosobową działalność gospodarczą, a tym bardziej zaprzeczanie swoim osiągnięciom. Mam po prostu potrzebę zidentyfikowania i nazwania ciemnych stron mojej drogi zawodowej, wszystkich tych które skierowały mnie na tory wypalenia. Zaangażowanie i determinacja są konieczne, ale jak wszystko w przedawkowaniu, mogą stać się nieznośne. Bo wiem już, że mogłam swojemu wypaleniu zapobiec, albo przynajmniej złagodzić przebieg i skutki.
maj 2025
Artykuły z tej serii znajdziesz w kategorii „wypalenie na freelansie”.