Felietony z życia. O tym jak pisanie może pomóc obalić niewspierające przekonania.

Siedzę na kanapie znajdującej się na antresoli w warsztacie samochodowym, z góry widzę pana stukającego w klawiaturę. Chwilę wcześniej przyjął mój samochód na wymianę poduszki powietrznej.

Wzięłam ze sobą laptopa, więc i ja stukam w klawiaturę. Jadąc do warsztatu zaświtał mi pomysł, by napisać tekst… o pisaniu. W ostatnich dniach ten wątek nabrał dla mnie szczególnego znaczenia.

Trzy i pół roku temu, pamiętnego dla mnie czerwca 2022, wydarzyło się kilka istotnych rzeczy mających wpływ na moją przyszłość (czego wtedy jeszcze nie byłam świadoma), w tym pojawiła się czynność codziennego pisania.
Przeczytałam wtedy książkę Droga Artysty Julii Cameron, w której autorka zachęca do codziennego zrzutu myśli – pisania kilku stron tekstu. Tematyka, stylistyka nie są ważne, bo istotą jest sama czynność pisania, a nie założenie by coś konkretnego napisać. Chodziło wyłącznie o to, żeby dać upust myślom, żeby w niepohamowany sposób mogły znaleźć ujście i przybrać formę tekstu. Zmaterializować się. Ta czynność okazała się dla mnie stałym punktem poranków i pozwoliła mi na przyjrzenie się temu, co zalega w zakamarkach mojej głowy.
Sądzę, że to pisanie, wykonywane przeze mnie regularnie przez dwa lata, miało niebagatelne znaczenie dla całego procesu, w którym nadal jestem – precyzowania ciemnych złogów zalegających w mojej duszy, uwalniania emocji, które skatalizowały się w trudnym, ale koniecznym momencie zwrotnym zwanym wypaleniem.

Dokładnie dwa lata później, w 2024, również w czerwcu, zaczęłam swoją terapię i wtedy też ostatecznie poczułam, że to pisanie powinno przybrać bardziej ustrukturyzowaną formę. Śmieję się czasem, że rozpoczęła się ostra orka, to i pisanie musiało przyjąć inną strukturę. Poczułam, że z tego musi coś wynikać, że efektem składania literek i słów powinna być myśl, którą mogę przekazać dalej.
Od kilku miesięcy prowadziłam już wtedy bloga związanego z fotografią, ale mocnym punktem stało się rozpoczęcie pisania powieści.
Z początku pisałam bardzo regularnie i dużo, bez planu szczegółowego, zupełnie intuicyjnie. Po jakimś czasie skorzystałam z konsultacji pisarskiej u Magdaleny Genow, od której dostałam sporo wartościowych uwag. Uwzględniając je, rozmyślam nad dalszym ciągiem.

Nadeszła wiosna 2025 i wskutek moich „przygód” związanych z wypaleniem (zawodowym), przestałam pracować. Nie byłam w stanie wziąć aparatu do rąk, wejść do studia, rozmawiać z klientami. Byłam już dobrych kilka miesięcy w terapii i nadszedł moment kiedy nie mogłam kreślić zmian w moim życiu zawodowym, będąc cały czas w tym samym schemacie. Potrzebowałam przerwy i dystansu.
We wspomnianym czasie skupiłam się na pisaniu tekstów o wypaleniu (zawodowym). To słowo „zawodowe” biorę w nawias, bo w moim odczuciu było to przede wszystkim wypalenie życiowe, które zaznaczyło się najpierw w pracy, ale nie tam miało swój początek.
Napisałam kilka tekstów na ten temat (są dostępne tu na blogu, w kategorii „wypalenie na freelansie”), łącznie z publikacją w Ślązagu. Przez dwa miesiące bardzo głęboko analizowałam siebie w zetknięciu z tym zjawiskiem, podeszłam do wypalenia z różnych kierunków. Nie muszę zaznaczać, że to pisanie miało dla mnie przede wszystkim terapeutyczne znaczenie. Układanie myśli na kartce, praca nad tekstem zmusza do bardzo gruntownego przemyślenia tematu. Miałam świadomość, że precyzyjne nazwanie moich przeżyć pomoże mi zamknąć ten etap, zdystansować się do niego. I tak się stało.

Z początkiem zimy 2025 poczułam, że mam również ochotę publikować na swoim blogu „felietony z życia” na tematy różne, niekoniecznie dotyczące fotografii i życia z fotografią.
Nabrałam też gotowości, by pisać nie tylko pod szyldem własnego bloga, ale wyjść ze swoimi słowami do szerszej publiczności.

 

blog Joanny Nowickiej felietony z życia pisanie

 

Mimo że to wszystko o czym wspominam powyżej wygląda zupełnie nieźle, jak kawał fajnej przygody i zupełnie nowy kierunek w moim życiu, to dopiero kilka dni temu pojawiło się zdanie, które dla mnie jest jak game changer.

To z czym mierzyłam się w ostatnich latach, co okrutnie nasiliło się w trakcie wypalenia i co nadal dzwoni mi w uszach, to poczucie braku sprawczości i skuteczności. Nie będę w tym miejscu rozwijać tego wątku, niemniej to przekonanie jest jednym z tych, które w perspektywie ostatnich lat stało się w moim życiu dojmujące.

I teraz, całe na biało, wjeżdża zdanie: PISANIE TO POCZUCIE SPRAWCZOŚCI.

Te słowa padły w podcaście K3 Dariusza Bugalskiego, a wypowiedziała je Maja Jaszewska opowiadająca o kreatywnym pisaniu (odc. 254). Oryginalnie brzmiały: „Pisanie kreatywne to cudowne poczucie sprawczości, niemal demiurgiczne, to jest cudowne doświadczenie wolności”.

Bang!

Wewnętrzne poczucie sprawczości jest podwaliną skuteczności w działaniu, które przekłada się na konkretne efekty.

Zdałam sobie sprawę, że moja przygoda z pisaniem miała dodatkową, niezwykle ważną funkcję. Pozwoliła mi być sprawczą w okresie, kiedy grunt uciekł mi spod stóp i wydawało mi się, że nic już nie jestem w stanie zrobić, dokonać, załatwić i w konsekwencji zmienić.
Nie byłam tego świadoma. Pozornie proste odkrycie ostatnich dni, że układanie słów zależy wyłącznie ode mnie i to kiedy i o czym piszę jest moją autonomiczną decyzją, przywróciło mi poczucie sprawczości.

Idąc dalej – moje pisanie okazało się skuteczne, gdyż na przykład seria teksów o wypaleniu (zawodowym) spowodowała liczne reakcje czytających, dyskusje oraz kilka propozycji za tym płynących.
Wobec tych faktów musiałam zweryfikować kategoryczne twierdzenie o własnej niesprawczości i nieskuteczności, i przyjąć, że to przekonanie nie jest zgodne z prawdą. I nawet jeśli czuję je nadal – bo dotyczy bardzo określonych aspektów mojego życia – to nie może się już rozlewać na całą mnie.
Zawsze byłam bardzo krytyczna i wymagająca wobec siebie. To cechy perfekcjonizmu.
Czas obalić kolejne niewspierające przekonanie. I robię to właśnie dzięki pisaniu.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments