Kiedy startowałam ze swoją działalnością, nie było jeszcze mediów społecznościowych. Był Myspace, na którym wielu twórców miało swoje konta, a dedykowany był głównie muzykom. I ja tam założyłam swoje konto. Kto pamięta i był w tej przestrzeni wie, że Myspace był mało absorbujący, bardziej wizytówkowy. Przynajmniej tak go zapamiętałam.
W czasie popularności blogosfery, też prowadziłam swojego bloga, działałam na platformie blogspot. Umieszczałam na nim głównie zdjęcia, które spełniały zadanie swoistego pamiętnika, tekstów raczej tam nie było, ewentualnie krótkie opisy do zdjęć.
Pamiętam, że długo nie mogłam się przekonać do Facebooka, a jeszcze dłużej do Instagrama. Nie pamiętam kiedy założyłam konto na Linkedin, ale raczej już po tych dwóch. Mam jeszcze profil na YouTube, głównie po to, by upublicznić moje trzy filmy o projektach autorskich. Na innych platformach mnie nie ma.
W tej chwili trudno mi sobie przypomnieć jak to było przed istnieniem mediów społecznościowych, nie bardzo potrafię przywołać taki przeciętny dzień mojej pracy bez tego wirtualnego, angażującego świata.
Korzyści – na pewno są.
Dostrzegam kilka korzyści z obecności w przestrzeni mediów społecznościowych, które wpłynęły na moje życie zawodowe. Po pierwsze Facebook przyczynił się do tego, że zaczęłam się „rozpisywać”. Moje posty stawały się coraz treściwsze, nawet jeśli tak samo krótkie. Z czasem zaczęłam bawić się pisaniem, starając się jakoś zmierzyć z żonglerką słowami. Publikuję treści hasłowe, czasem informacyjne, niekiedy pokuszę się o więcej refleksji czy impresji. Niemniej te regularne treningi spowodowały, że poczułam potrzebę rozwijania tej umiejętności i postanowiłam znowu założyć bloga. Tym razem po to, by przede wszystkim pisać, a zdjęcia częściej służą jako dekoracja.
Od ponad 2,5 roku piszę też prywatnie, co przyjmuje coraz bardziej ułożoną formę.
Po drugie publikacje postów „zmusiły” mnie do dokumentowania swojej pracy. Zaczęłam robić foty backstage’owe, pamiątkowe, co jest miłym akcentem współpracy, ale też pewnego rodzaju kroniką moich spotkań. To zawsze miłe, kiedy zadowoleni, po zakończonej sesji zdjęciowej, stajemy do wspólnego zdjęcia.
Po trzecie publikacje w ms uwiarygadniają moją aktywność zawodową. Wprawdzie dbam o moją stronę internetową, a odkąd piszę bloga regularnie przybywają nowe teksty, to jednak socjale są w dużym stopniu relacyjne, zwiększają widoczność. Wiem, że często moi potencjalni klienci, tuż przed nawiązaniem ze mną kontaktu, oglądają mnie w internecie i analizują jak działam.
Czy zarabiam więcej dzięki mediom społecznościowym? Tak. Są tacy klienci, którzy decydują się na współpracę ze mną dzięki temu, że poznali mnie właśnie w przestrzeni ms, zwykle przez wspólnych znajomych, obserwują moje działania i to ich przekonuje do zamówienia u mnie sesji zdjęciowej.
Nie jestem typem influencerki i raczej nigdy nie będę. Analizując ciemną stronę wirtualnego życia w mediach społecznościowych, znajduję odpowiedzi na to, dlaczego nią nie zostanę.
Cienie – zdecydowanie są.
Algorytm. Czy ja chcę, by algorytm decydował o tym czy moje treści dotrą do osób, z którymi powinnam być w kontakcie? Czy ja sobie życzę, by algorytm popularyzował i podsuwał mi gówniane treści bez żadnej wartości nie eksponując tych merytorycznych? Czy chcę brać udział w tej miałkiej grze na przekrzykiwanie się i wypinanie?
Nie.
Kiedy po raz kolejny zasady gry w ms się zmieniają i żeby nasze treści miały szansę dotrzeć do osób nas obserwujących, „musimy” zacząć robić to i tamto inaczej, ja również mówię: nie.
Staram się w taki sposób prowadzić swoje kanały, by nie przekraczać w tym siebie. Po prostu chcę być ze sobą w porządku. Są więc rzeczy, które robię i znajduję w tym przyjemność, a są takie do których się nie przekonam.
Nie usłyszycie więc ode mnie przeciągłego „czeeeść kooochaani” na lajwie o niczym, nie zamierzam tworzyć durnych filmików ze scenkami, bo samo opowiadanie o zjawiskach już nie wystarcza. Nie nachrzaniam też w rolkach (których w zasadzie nie robię, za wyjątkiem krótkiego slideshow portretowego) głośną disco muzyką. Dodaję w podkładzie śpiew ptaków, bo tak wolę. Usłyszałam kiedyś, że to nudne. Trudno więc, może jestem nudna.
Cenię spokój i pewien balans. I klienci właśnie to znajdują u mnie w Studio. Mogą zwolnić tempo, złapać oddech, napić się kawy i skupić się na tym co mamy do zrobienia. W tle sączy się muzyka nie zagłuszając naszych rozmów. Portrety tworzę w zatrzymaniu, w pewnej harmonii, która pozwala mi na złapanie tych ulotnych subtelności, które płyną pomiędzy mną, a osobą fotografowaną. Moi klienci są w stanie opanować stres i lęk przed fotografowaniem między innymi dlatego, że stwarzam takie warunki naszej współpracy.
Kto widział mnie przy pracy z większą grupą ludzi, wie że błyskawicznie tracę opanowanie i wszystko leci mi z rąk, jeśli na planie jest harmider, a głośne rozmowy zagłuszają moją komunikację z osobą portretowaną. Zawsze wtedy proszę o skręcenie potencjometrów, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafię się skupić i mój system nerwowy zaczyna się żarzyć na czerwono.
To samo dzieje się poza planem zdjęciowym, w innych moich aktywnościach. Więc niby dlaczego miałabym konstruować krzykliwe komunikaty w ms? Przecież to nie ja.
Raczej nie podążałam za trendami. Rozwijam się jako fotografka w oparciu o to, jak czuję drugiego człowieka. Bliżej mi do klasyki niż do paczki z modnymi presetami, nie wiem jak się robi zdjęcia w stylu pasującym do Instagrama.
Cenię jakość i merytorykę, tak niepopularne w dzisiejszych czasach.
Ostatnio rozmawiałam z pewną autorką, która opowiedziała mi historię wydania jej pierwszej książki. Równolegle wydawnictwo wydawało książkę jakiegoś youtubera o sporych zasięgach w ms. Więc to w niego zainwestowano – promocja, sesje zdjęciowe, itp. Wspomniana autorka nie otrzymała takiego wsparcia, nie była nikim znanym. Ciekawa jest puenta. Sprzedaż książki była na bardzo podobnym poziomie, youtuber o dużych zasięgach sprzedał niewiele więcej.
Toczy się więc walka o zasięgi i liczbę obserwujących. Za wszelką cenę. A ja jej nie zapłacę. Nie będę na siłę wzbudzać kontrowersji, pokazywać swojej intymności, epatować nagim ciałem (nagość dopuszczam wtedy, kiedy będzie to miało związek z projektami autorskimi, które tworzę). Acha, i jeszcze opinie. Możecie być pewni, że opinie, które moi klienci napisali na wizytówce google są prawdziwe. Nie kupiłam ich.
Przy całej świadomości jak wygląda świat mediów społecznościowych i jak łatwo wpaść w kołowrotek scrollowania, sama w niego wpadłam.
Latami zaczynałam dzień od aplikacji społecznościowych. Cholernie trudno zwalczyć ten nawyk. Mam problemy z koncentracją, czuję się przebodźcowana, czasem ulegam poczuciu, że u wszystkich tak świetnie, tylko u mnie jakoś tak zwyczajnie.
Staram się więc skupić w ms na dwóch rzeczach. Publikuję teksty i zdjęcia odnoszące się do mojej pracy (czasem hobby) oraz wspieram osoby, które lubię lub/i których treści cenię. I powoli staram się odklejać od ekranu – choć tak, filmiki z kotkami zawsze na propsie 😉 Ale i to w końcu rzucę.
Czy prowadzi mi się działalność łatwiej odkąd są media społecznościowe?
Nie wiem. Kiedy zaczęłam z nich na dobre korzystać moja firma miała ponad 10 lat. Są biznesy oparte tylko o takie platformy, ale mój do nich nie należy.
Na pewno kilka spraw mi ułatwiły. Mimo wszystko łatwiej dotrzeć do potencjalnych klientów, zdobyć ich zaufanie. Ms wymusiły też przemyślenie autoprezentacji i mogą wspierać budowanie wizerunku i marki osobistej.
Ale mam też poczucie, że trzeba uniezależniać prowadzenie firmy od platform społecznościowych. To oznacza, że obowiązkowo muszę mieć swoje własne miejsce w sieci. Podstawa to strona internetowa, gdzie mogę publikować co chcę (oczywiście w granicach ogólnych norm społecznych) i nie muszę na przykład zamazywać sutków na zdjęciu, które oczywiście nie jest pornografią, a artystycznym aktem.
Z tego powodu założyłam też na mojej stronie bloga, by pisać teksty bez obaw, że algorytm wyłapie niedozwolone słowo i zablokuje mi konto. Mogę też linkować bez obaw, że zasięgi zostaną ograniczone za wyprowadzanie ludzi poza platformę.
Będzie jeszcze newsletter – nie po to by bombardować was ofertami sprzedaży – ale przede wszystkim po to by być w kontakcie, gdyby jedna czy druga platforma została zamknięta lub zasady uczestnictwa przestały być dla mnie akceptowalne.
Cenię spójność, raczej nie potrafię inaczej. Nie jestem dobra w udawaniu, sztucznym podbijaniu stawki, czy rozgrywaniu ludzi jak pionki na planszy do gry.
O życiu zawodowym dużo publicznie opowiadam (przyczynia się do tego między innymi ta seria tekstów), ale z życia prywatnego sporo zostawiam dla siebie.
Nie krzyczę. Nie nawołuję. Nie wciskam.
Tak postanowiłam to robić, co zupełnie nie wpisuje się w trendy.
Trudno. Jakoś to przeżyję.
—-
Teksty z tej serii znajdziesz w kategorii: mam firmę. Albo kliknij tag: 18tka.
W grudniu tego roku (2024) firma, którą założyłam w 2006 obchodzi 18-te urodziny. A w zasadzie ja te urodziny obchodzę, bo w przypadku jednoosobowej działalności gospodarczej, połączonej z marką osobistą oraz byciem autorką, firma to ja.
Przez te osiemnaście lat nazbierałam całe wory doświadczeń. Moja działalność przechodziła kilka przeobrażeń, doganiały mnie kryzysy i zwątpienia, cieszyłam się też ogromną ilością sukcesów.
Fotografia przez cały ten czas jest jedynym moim źródłem dochodu.
Nie wiem czy jestem w stanie zliczyć ilu ludzi sfotografowałam, ile wydarzeń i miejsc.
Oczywiście JDG to nie tylko – w moim wypadku – fotografowanie i późniejsza obróbka materiału. To również ogromna ilość zajęć związanych z: komunikacją i spotkaniami z klientami, prowadzeniem strony internetowej, mediów społecznościowych i sklepu, pisaniem bloga, prowadzeniem warsztatów, zajmowaniem się dokumentacją (faktury, umowy, itp.), działaniami promo, strategią i próbą oderwania się od bieżączki na rzecz rysowania wizji i planów. To również rozwój osobisty, edukacja, nowe kompetencje.
Oraz cała masa pierdół jak na przykład przegląd samochodu (jest przecież moim narzędziem pracy), dbanie o studio czy bieganie do paczkomatu z wysyłką. Czyli jednak nie pierdoły.
Z okazji jubileuszu (lubię to słowo 🙂 ) postanowiłam napisać serię tekstów o tym, jak prowadzę swoją działalność, jakie spotykałam trudności, a co idzie lekko. Skąd czerpię inspiracje i gdzie szukam odpowiedzi. Jakim wartościom hołduję. Jak wygląda mój typowy dzień pracy – czy w ogóle mam coś takiego jak typowy dzień pracy. I pewnie jeszcze kilka pomysłów w międzyczasie złapię. Nie zamierzam lukrować, kilka totalnych fuck-upów przeżyłam 😉 Na szczęście chwil uniesień i szczęścia więcej.
Świetny tekst Joanno! Wielkie gratulacje za konsekwencje, profesjonalizm i znakomite realizacje fotograficzne. Dzięki, że dzielisz się tutaj swoim doświadczeniem, jest to pomocne i mobilizujące do działania , dajesz dobry przykład… i masz fajne podejście do zawodowych spraw… dobrze się Ciebie czyta.
Wszystkiego dobrego z okazji 18tki!
Dziękuję, że czytasz i za dobre słowa! 🙂
Lubię czytać, Lubię też pisać. Z ciekawością zaglądam kiedy dajesz „cynk”, że pojawił się Twój kolejny wpis. A odnosząc się do tekstu powyżej, jedna myśl – trudno się z Tobą niezgodzić. Rozwijaj ten swój biznes tak jak czujesz ????
Gratuluję 18tki i życzę dalszych okazji do Świętowania!!! Ściskam mocno.
W zgodzie ze sobą. I to chyba najważniejsze. Choć trudno czasem nie ulegać presji robienia „bo tak teraz trzeba”. Dzięki bardzo, że czytasz! Uściski!