Co z tą samoakceptacją? Rozmowa z Martą Stachowicz.

Cześć Marta! Poznałyśmy się w tym roku (2024) w moim Studio Portretowym dzięki Cyklowi Sztuka w Służbie Ducha i Ciała organizowanym przez Fundację Sztuka dla Życia. Wzięłaś udział w sesji fotograficznej pt. Portret Kobiety, dla kobiet doświadczonych onkologicznie.
Opowiedz proszę swoją historię.

Zachorowałam mając 31 lat, zdiagnozowano u mnie raka piersi. Najpierw poddano mnie chemioterapii wlewowej, potem przeszłam mastektomię wraz z usunięciem węzłów chłonnych. Pomimo tego leczenia nadal miałam w organizmie komórki nowotworowe, więc wdrożono kolejną chemioterapię, tym razem tabletkową oraz terapię hormonalną. O ile pierwszą chemioterapię przeszłam w miarę dobrze – straciłam włosy i byłam osłabiona, to ta druga mnie zmiotła. Byłam bardzo obolała, miałam liczne skutki uboczne, z którymi walczę do tej pory. Diagnoza padła w 2020 roku, leczenie trwało prawie dwa lata.

Zwróciłaś moją uwagę swoją otwartością, radością i odwagą – chciałaś sfotografować się w taki sposób, by było widać brak jednej piersi. Nie miałaś oporów?

Od dawna miałam ochotę na sesję portretową, zanim jeszcze zachorowałam. No ale nie zrobiłam tego wtedy i cieszę się, że w końcu stanęłam przed obiektywem. Zauważyłam w mediach społecznościowych na profilu mojej znajomej publikację z zeszłorocznej sesji Portretu Kobiety i ogłoszenie o kolejnej edycji. Napisałam od razu zgłaszając chęć udziału.
Nie miałam oporów. Wiedziałam, że prędzej czy później te fotografie będą opublikowane, więc przyszłam z przesłaniem dla innych. Chciałam za tym pośrednictwem powiedzieć kobietom, że nie mają się czego wstydzić. Toczą ciężką walkę o życie, a przejmują się tym, że straciły włosy. Nawet przy stracie piersi, można zrobić rekonstrukcję, mamy do tego prawo i można to jakoś naprawić. Życie jest najważniejsze.
Więc biorąc udział w sesji fotograficznej – podjęcie decyzji zajęło mi 30 sekund! – chciałam zapewnić, że nawet po takich przejściach, kobieta nadal pozostaje kobietą, z całą jej kobiecością – uśmiechem, szczęściem, pasjami. Wygląd w życiu się zmienia, kiedyś byłam bardzo szczupła, potem ważyłam więcej, a teraz też ta waga będzie się wahać, bo jestem na silnych hormonach. Ale nie zamierzam się ukrywać pod workowatymi ciuchami, z krągłościami też można założyć sukienkę. Jeżeli ja się czuję dobrze, to to jest najważniejsze. Akceptacja siebie samej jest ważna, tym bardziej, że są rzeczy na które nie mamy wpływu.

Brzmisz jak byś akceptowała się bezwarunkowo. Czy zawsze tak było, czy dopiero czas chorowania skierował Twoją uwagę na fakt, że są rzeczy ważne i ważniejsze?

Nie miałam tak wcześniej. Bardzo zwracałam uwagę na to jak wyglądam i miewałam z tym kłopot. Ale mam wrażenie, że to przez osoby trzecie. W podstawówce i potem w gimnazjum miałam ciężko. Mam sporą bliznę po oparzeniu, zajmuje połowę mojej klatki piersiowej. Mając trzy i pół roku wylałam na siebie wrzątek, a koszulka ze sztucznego tworzywa przykleiła się do skóry powodując w konsekwencji te blizny.
Więc w szkole byłam raczej kozłem ofiarnym, nie miałam łatwo.

To mamy tu podobne doświadczenia. Ja mając kilka lat ściągnęłam na siebie patelnię z gorącym tłuszczem. Oparzyłam sobie pół twarzy na granicy z okiem i dekolt. Lekarze mówili rodzicom, że czeka mnie seria operacji plastycznych, bo blizny będą spore. Jakimś szczęśliwym trafem, rodzice zdobyli lekarstwo, które jako pianka zastygało na poparzonej skórze, w taki sposób, że nie trzeba było robić opatrunków. Ich zmiany i naruszanie tym samym skóry, mogłyby spowodować zbliznowacenia. Efekt jest taki, że za wyjątkiem niewielkiego śladu na obojczyku, reszta skóry zregenerowała się w stu procentach.
Ale zostawiając moje doświadczenia, a wracając do Ciebie – zarówno oparzenie, jak i nowotwór to ta sama strona klatki piersiowej?

Tak. Po oparzeniu lekarze mówili by czekać aż dorosnę, dojrzeję i piersi urosną, bo wtedy będzie możliwy przeszczep skóry. Do 15 roku życia czekałam na to. A potem, kiedy zaczęłam się dowiadywać jak to ma wyglądać, że skórę trzeba będzie pobrać z mojej nogi, to zadecydowałam że nie chcę tego. Że akceptuję tą bliznę i swój wygląd. Ubierałam bluzki z głębokimi dekoltami, nie przejmując się komentarzami innych. Ewidentnie moja samoocena powędrowała dużo wyżej.
Później doświadczyłam znowu zachwiania mojego poczucia własnej wartości, przyczynił się do tego mój były mąż, od którego w efekcie odeszłam. I dla siebie i dla mojego dziecka.
W tej chwili, po doświadczeniach onkologicznych i utracie oparzonej piersi, nie zwracam uwagi na drobiazgi – na przykład na dodatkowe kilogramy – wiem z czego to wynika. To nie moje niedbalstwo, tylko efekt leczenia. Mam swoją granicę kilogramów, której nie chcę przekroczyć, ale też nie zamęczam się na siłowni.

Wspominałaś, że zdecydowałaś się na rekonstrukcję piersi.

Tak, zdecydowałam się. Nie będzie idealnie, na pewno będą różnice pomiędzy piersiami, ale nie szkodzi.

Ale blizn nie zlikwidujesz?

Nie, no skąd! To już mój znak firmowy! To mnie wyróżnia, taka jestem.
Przykro mi kiedy widzę kobiety usilnie zakrywające swoje niedoskonałości. W trakcie leczenia, siedząc w szpitalu i czekając na swoją kolej, poznałam w poczekalni panią, tak na oko w wieku 70ciu lat. Miałam niezakrytą łysą głowę i koszulkę, w której widać było brak jednej piersi. Pani (później się dowiedziałam, że przeszła obustronną mastektomię) podeszła do mnie i zapytała – jak to się stało, że się nie wstydzę, że siedzę zupełnie bez skrępowania i nie zakrywam się. Powiedziałam jej, że dla mnie to nie jest nic strasznego. Wręcz przeciwnie, to efekt tego, że walczę o życie, że stanęłam do tej walki. Potem widziałyśmy się ponownie, tym razem podeszła do mnie i mnie uściskała oraz podziękowała za to, że mogła spojrzeć na tą sprawę i na siebie z zupełnie innej perspektywy. Zaznaczyła, że może nie będzie się już tak zakrywać tonąc w szerokich ubraniach, że to co mówią inni może nie ma znaczenia.
No właśnie, bo to nie ci inni walczą, tylko ja walczyłam, ta pani walczyła i to było najważniejsze. A nie spojrzenia innych.
Czasem nosiłam chustkę na głowie, zawsze jakąś fantazyjną, z dużymi kokardami, w kwiaty, leniwce. Nie skrywałam się, nie chciałam być szarą myszką, chciałam dobrze się poczuć i wykorzystać tę sytuację, by dodać sobie kolorytu.
Ja byłam chora tylko na chwilę, tak sobie powtarzałam. To co ma się w głowie ma kolosalny wpływ na to jak przebiega proces leczenia.

Mam wrażenie, że teraz czerpiesz poczucie własnej wartości z siebie, ze swojego wnętrza, a nie warunkujesz go tym co na zewnątrz.

Tak, ale nie da się ukryć, że choroba wpłynęła na relacje, zacieśnienie więzi z moimi przyjaciółmi i moją siostrą, zweryfikowała też wiele innych relacji, sporo osób odeszło, nie przetrwał mój związek. Cóż, mój wygląd okazał się ważniejszy.. Ale wiem, że nie będę z kimś dlatego że muszę (bo może już nikogo innego nie znajdę), tylko dlatego że chcę. Mam kilka kilogramów więcej, dobrze się z tym czuję. Wyglądam jak wyglądam.
Zaczęłam spełniać swoje marzenia, chorobę odebrałam jako ostrzeżenie, by nie odkładać niczego na później. Niedawno wróciłam ze wspólnego wyjazdu z moją siostrą, nigdy wcześniej tego nie robiłyśmy.
Mój szesnastoletni syn przeszedł przyśpieszony kurs dorosłości, czasem czuje się inny, ale nie przeszkadza mu to. Oboje jesteśmy inni.

Widziałam w mediach społecznościowych, że prowadzisz zbiórkę na swoją rzecz. Powiedz coś więcej na ten temat.

Kiedyś uważałam, że ze wszystkim sobie sama poradzę. Życie to zweryfikowało. Choroba to jedno, ale jeszcze ważne co po niej. Muszę regularnie robić badania, stale przyjmuję leki. Chemia zniszczyła mi zęby, które chcę wyleczyć.
W związku z tym postanowiłam założyć konto w Fundacji Alivia i prowadzić onkozbiórkę, dzięki której nie muszę martwić się o pieniądze na konieczne wydatki związane z konsekwencjami choroby. Jestem wdzięczna darczyńcom za te wpłaty.

Marta bardzo Ci dziękuję za szczerą rozmowę i życzę wszelkiej pomyślności.

Link do zbiórki Marty: onkozbiorka.pl/marta-stachowicz

0 0 votes
Article Rating
Zapisz się
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments