Pożegnanie z Tetenalem czyli rzecz o fotografii analogowej.

Kiedy uzbiera mi się kilka negatywów do wywołania, zamawiam chemię i zabieram się do ciemniowej pracy.
Jakie było moje zdziwienie i rozczarowanie, kiedy okazało się, że nie jestem w stanie zamówić czarno-białej chemii Tetenala… gdyż ta firma przestała ją produkować.

Pomimo zmieniających się czasów, fotografia analogowa wciąż ma się dobrze. To że przybywają kolejne możliwości i narzędzia nie oznacza, że to koniec technik szlachetnych. Oznacza to jedynie, że mamy więcej możliwości i narzędzi.
Mimo tego wśród producentów materiałów do obsługi fotografii analogowej bywają pewne zawirowania, jakieś artykuły znikają z rynku, inne wracają.

Tym razem przyszedł czas na Tetenal. Bardzo żałuję, te produkty nigdy mnie nie zawiodły, co w przypadku tej delikatnej materii jaką jest wywoływanie negatywów, ma znaczenie.

Czasem słyszę pytania – jak Ci się chce babrać w ciemni? A mnie nadal rajcuje ta forma uzyskiwania obrazu.
Tą metodą realizuję mój długoterminowy projekt One People Story (więcej na jego temat przeczytasz TU).

Średnioformatowy analogowy Hasselblad to często jedyny aparat (nie licząc telefonu), jaki noszę przy sobie. Zdjęcia powstają spontanicznie, w odpowiedzi na ciekawą scenę, interesującą postać, intrygującą sytuację. Niespiesznie i bez presji.
Zdarza się też, że w ramach One People Story realizuję fotografie na konkretne zlecenie. Tak powstała seria Faces of JazzArt, portrety muzyków biorących udział w Katowice JazzArt Festival. Albo seria, którą zrobiłam w Veszprem na Węgrzech, w ramach rezydencji artystycznej będącej częścią Europejskiej Stolicy Kultury Veszprem-Balaton 2023.

To co lubię najbardziej w całym procesie tworzenia portretów analogowo, to jego powolność. Dla mnie to balans w zestawieniu z fotografią komercyjną, gdzie działam w ścisłych ramach czasowych. Oraz zupełna wolność w formie i treści.

A więc jak to robię?

Hasselblad to aparat, który tworzy kwadraty o wielkości 6 na 6 cm, na kliszy (w moim przypadku monochromatycznej). Więc na jednym filmie mam do dyspozycji 12 klatek.
Zwykle wykonuję jedno zdjęcie osoby/sytuacji/scenerii. Trochę to ryzykowne, ale trzeba przyznać, że obdarzam tę „klatkę” dużą uważnością – mierzę światło światłomierzem, precyzyjnie kadruję. Ale zdarza mi się też działać na zupełnym spontanie kierując się jedynie intuicją. Oba sposoby zwykle mnie nie zawodzą.

Kiedy uzbieram kilka negatywów, przystępuję do ich wywołania, co zawsze robię osobiście. Nie lubię zlecać tego procesu, zdarzało się, że negatywy były porysowane, źle wypłukane lub z odbitymi paluchami.
Do wywoływania negatywów nie potrzebuję ciemni – osobnego pomieszczenia, wystarczy specjalna tkanina, tworząca szczelny namiot, w którym można bezpiecznie wyciągnąć negatyw ze szpuli i nawinąć go na szpulę koreksu. Koreks to pojemnik, również nie przepuszczający światła, w którym dokonuję kąpieli chemicznych, by wywołać film.

Odpowiednio przyrządzoną chemię – czyli rozcieńczony we właściwych proporcjach wywoływacz (pracowałam na Tetenal Ultrafin) i utrwalacz (Tetenal SuperFix) wlewam kolejno do koreksu. Najpierw wywoływacz, potem przerwanie wywoływania np. wodą, następnie utrwalacz i na koniec dłuższe płukanie w wodzie, by pozbyć się resztek chemii. Całość zwykle trwa ok 45 minut.

Po wypłukaniu film musi wyschnąć. Ja go po prostu rozwieszam i czekam aż będzie zupełnie suchy.

Na tym etapie można pójść dwiema drogami. Kontynuować proces powstawania fotografii w ciemni (powiększalnik + chemia + papier fotograficzny), albo zastosować hybrydowe rozwiązanie czyli zeskanować filmy i wydrukować zdjęcia.
Wiele godzin przepracowałam w ciemni robiąc samodzielnie odbitki. Tak powstawały moje pierwsze portrety czy klatki z miasta, na przestrzeni lat 2001 – 2006.
W tej chwili wybieram drugie rozwiązanie. Skanuję filmy – zawsze z oryginalną ramką negatywu, czyli to zawsze pełen, oryginalny kadr, pracuję nad nimi tonalnie w programie Lightroom, następnie drukuję.

Drukowanie serii One People Story to ważny element całości. Wybrałam do tego projektu papier bezkwasowy, zupełnie matowy kartonik, który pięknie podkreśla miękkość tych fotografii i daje smoliste czernie.
Kwadraciki drukuję w formacie 10 na 10 cm i przechowuję w Czarnym Pudełku, wyprodukowanym specjalnie do tej kolekcji. Natomiast jeśli chcę ofiarować kwadrat osobie sportretowanej, pakuję go w czarną kopertę z logo projektu, również wyprodukowanej specjalnie do tej serii.

Pomimo dygitalizacji, przywiązuję większą wagę do pokazywania tych fotografii na żywo, niż w internecie. Na mojej stronie stworzyłam galerię jednego zdjęcia i wymieniam je w co drugi poniedziałek. Po co? W tej chwili kolekcja liczy ponad 250 fotografii. Nikt nie wytrzyma przeklikiwania takiej ilości 😉 Lepiej skupić się na jednym obrazku, a większą ilość obejrzeć na wystawie. Powoli też czuję gotowość do ubrania tej opowieści w książkę.

Jeszcze raz zapraszam Cię na stronę projektu TU, możesz zajrzeć do portfolio oraz zobaczyć dwa filmy wideo na ten temat. Śmiało!

To co w takim razie z chemią?
Pracuję na negatywach firmy Ilford, więc postanowiłam wypróbować chemię tej samej produkcji. Czekam na przesyłkę 🙂

0 0 votes
Article Rating
Zapisz się
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments